W Opowieściach z Narnii Clive Staples Lewis opisuje historię dwojga dzieci i istoty zwanej błotowijem zapuszczających się do labiryntu ponurych podziemnych jaskiń, aby ocalić księcia Riliana, syna króla Caspiana. Spotykają tam przyjaznego rycerza, który wyjaśnia im, że świat podziemny jest tak naprawdę całkiem przyjaznym do zamieszkania miejscem, a jego królowa to wspaniała, warta poświęcenia władczyni. Ów rycerz ma tylko jeden problem. Każdej nocy ulega złemu zaklęciu, przez co zachowuje się niczym opętany. Na szczęście, nigdy nie skrzywdził siebie ani nikogo innego, ponieważ co wieczór dobra królowa przywiązuje go do srebrnego krzesła na czas trwania ataku.
Wkrótce młodzi odkrywcy stają się świadkami działania tego zaklęcia. Ale jego skutki są inne, niż przypuszczali. Rycerza rzeczywiście ogarnia rozpacz, lecz nie zachowuje się niczym szaleniec. Tak naprawdę w ciągu dnia znajduje się on pod działaniem zaklęcia królowej, którego czar ustaje tylko w nocy. Okazuje się, że srebrne krzesło w żaden sposób go nie chroni, a wręcz stopniowo wzmaga siłę złego zaklęcia. Zanim zaklęcie zacznie działać, rycerz pamięta wszystko. Pamięta, że królowa jest jego wrogiem; że nienawidzi on życia z dala od słońca; i że jest synem króla. W rzeczywistości jest tym księciem, któremu bohaterowie przybyli na ratunek – Rilianem.
Aby na zawsze zdjąć zaklęcie, dzieci muszą uwolnić go ze srebrnego krzesła i zniszczyć mebel.
Zanim Lewis został chrześcijaninem, był agnostykiem, a zatem dobrze wiedział, na czym polega zaklęcie niewiary. Znajdujący się pod wpływem czarów złej królowej książę Rilian z powieści Srebrne krzesło, czwartej części cyklu o Narnii, jest niczym współczesny człowiek, który przestał wierzyć, że istnieje cokolwiek poza światem materialnym. Zarówno Rilian, jak i nowoczesny materialista żyją z dala od światła i w ich wyobrażeniu taki świat to jedyne miejsce, które istnieje. Obaj także zapomnieli już, że są królewskimi potomkami i są wzywani do królestwa ojca: pierwszy do królestwa króla Narnii, drugi – do królestwa Króla Wszechświata.
I każdemu z nich zdarza się, że czar słabnie, choćby na krótką chwilę. Dla materialisty to te momenty, gdy coś szepcze mu do ucha – być może tylko jako przelotne uczucie, wywołane zapierającym dech w piersiach górskim widokiem, miłością matki do dziecka, aktem heroizmu ze strony kogoś całkiem obcego – i przez ten krótki czas rozumie on, że jest to coś, czego nie można uczciwie sprowadzić do zwykłych atomów, gruczołów czy fantazyjnych historii o ewolucji i przetrwaniu.
W książce Lewisa książę Rilian, aby złamać zaklęcie, musi zniszczyć srebrne krzesło. Dla wielu osób będących pod wpływem zaklęcia materializmu srebrnym krzesłem jest obecnie darwinizm. To system przekonań, który uniemożliwia im dostrzeżenie wszechobecnych świadectw, że życie zostało zaprojektowane. Świadectwa te wskazują na istnienie czegoś więcej niż materia – wielkiej niematerialnej inteligencji, która stworzyła życie i cały Wszechświat.
Jak darwinista zafundował sobie klapki na oczach
Czasem w przypływie szczerości niektórzy wiodący zwolennicy ewolucjonizmu przyznają, że światopogląd darwinowski jest niczym klapki na oczach. Co ciekawe, twierdzą oni, że winniśmy nosić te klapki. Na przykład według wielkiego biofizyka Francisa Cricka: „Biolodzy muszą stale pamiętać, że to, co widzą, nie zostało zaprojektowane, a raczej ewoluowało”1.
Genetyk z Uniwersytetu Harvarda Richard Lewontin wyraził się jeszcze dobitniej. W eseju dla „The New York Review of Books” określił naukę jako z definicji wykluczającą możliwość inteligentnego projektowania życia przez Boga. Wydaje się, że dla Lewontina nie jest ważne, iż wiara w racjonalnego, uporządkowanego i kosmicznego Stwórcę była podstawą, z której zrodziła się współczesna nauka. Oto słowa Lewontina:
Nasza skłonność do akceptowania stwierdzeń naukowych, które zaprzeczają zdrowemu rozsądkowi, jest kluczem do zrozumienia, na czym polega spór między tym, co naukowe, i tym, co nadnaturalne. Stajemy po stronie nauki pomimo oczywistej absurdalności niektórych jej konstrukcji, pomimo jej niepowodzeń w spełnieniu wielu przesadnych obietnic zdrowia i życia, pomimo tolerancji społeczności naukowców wobec nieuzasadnionych takich sobie bajeczek, ponieważ mamy aprioryczne zaangażowanie ‒ zaangażowanie po stronie materializmu. To nie metody czy instytucje naukowe zmuszają nas jakoś do przyjęcia materialnych wyjaśnień zjawisk świata, ale przeciwnie, to na skutek naszego uprzedniego przylgnięcia do materialnej przyczynowości jesteśmy zmuszeni tworzyć narzędzia badawcze oraz zestaw pojęć, które prowadzą do wyjaśnień materialnych, bez względu na to, jak bardzo mogą być sprzeczne z intuicją czy tajemnicze dla laików2.
Jakie twierdzenia Lewontin mógł mieć na myśli, mówiąc, że: „są wbrew zdrowemu rozsądkowi”, ewidentnie absurdalne i podtrzymywane jedynie przez „nieuzasadnione takie sobie bajeczki”, podobne do fantazyjnych opowieści dla dzieci pióra Rudyarda Kiplinga, pisarza epoki wiktoriańskiej, o tym, w jaki sposób lampart nabawił się swoich plam czy też skąd wielbłąd ma swój garb. Możemy tylko zgadywać, ale nietrudno wymyślić kilku godnych kandydatów.
Takie sobie bajeczki
Być może Lewontin miał na myśli którąś z wielu historii ewolucyjnych brzmiących podobnie do bajeczek Kiplinga – opowieści ewolucyjne wyjaśniające na przykład, w jaki sposób ptak uzyskał skrzydła, a nietoperz – sonar. Ewolucjonista pokazuje, na jakiej zasadzie jakaś cecha byłaby przydatna do przetrwania i rozmnażania się, szkicuje garść niejasno opisanych ogniw pośrednich, a następnie dochodzi do wniosku, że cecha ta rzeczywiście była użyteczna.
W wielu przypadkach te niejasno zarysowane ogniwa pośrednie nawet nie są potrzebne. Już sama wzmianka o przewadze przetrwania jest uważana za wystarczającą. To właśnie dlatego ludzie rozwinęli współpracę, ponieważ pomogła nam przetrwać i lepiej prosperować we wrogim świecie. A co z niechęcią do współpracy, skłonnością do przemocy wśród wielu mężczyzn? No cóż, nasi przodkowie ewoluowali, ponieważ byli w stanie wyeliminować swoich konkurentów, zawładnąć kobietami i przekazać geny przyszłym pokoleniom. Tak, dokładnie tak.
W żadnym wypadku nie przedstawia się jednak żadnej z serii prawdopodobnych mutacji genetycznych na przestrzeni wielu pokoleń, które mogły doprowadzić do powstania ogromnej ilości nowej informacji biologicznej niezbędnej do wykształcenia sonaru nietoperza, skrzydła ptaka lub innego cudu inżynierii biologicznej, tak aby na każdym etapie ewolucji były one sprawną i funkcjonalną formą ułatwiającą przetrwanie i rozmnażanie. Tę część pozostawia się wierze i mglistej wyobraźni.
Hipoteza wieloświatów
Kolejną taką bajeczką jest hipoteza wieloświatów. Według niej prawa i stałe naszego Wszechświata są wyjątkowo precyzyjnie dostrojone, aby mogło istnieć życie – oczywiście nie dlatego, że do tego celu dostroiła je jakaś forma inteligencji, jak sugerowali chociażby niektórzy zdobywcy Nagrody Nobla (Arno Penzias czy Charles Townes). Zgodnie z tą materialistyczną historyjką, muszą istnieć niewidzialny wieloświatowy generator i tryliony innych wszechświatów, wszystkie niewykrywalne, a my ‒ szczęśliwcy ‒ jesteśmy w jednym z nich tylko dlatego, że funkcjonują w nim odpowiednie dla pojawienia się życia prawa i stałe fizyczne. W przeciwnym razie musielibyśmy uchylić kosmiczne drzwi dla boskiej stopy, a przecież do tego dopuścić nie możemy.
Zapis kopalny
A może Lewontin miał na myśli materialistyczne wyjaśnienie zapisu kopalnego? Nawet najbardziej zaangażowani w tę sprawę ewolucjoniści, tacy jak paleontolog z Uniwersytetu Harvarda Stephen Jay Gould, przyznają, że wzorzec zapisu kopalnego cechuje „nagłe” pojawianie się zasadniczo nowych form biologicznych, a następnie długie okresy staz. Jest to przeciwieństwo wzorca, który przewiduje główny nurt teorii ewolucji. Zgodnie z darwinizmem historia życia jest przedstawiana jako stopniowo rozgałęziające się drzewo, przy czym jedna forma bardzo wolno rozgałęzia się na różne formy potomne, a te z kolei stopniowo rozchodzą się na jeszcze inne formy, aż w końcu dochodzi do powstania zasadniczych różnic strukturalnych między dwiema formami szeroko rozdzielonymi na drzewie życia – między, przykładowo, koniem a kałamarnicą. Zgodnie z ujęciem Goulda mamy do czynienia z „nagłym” pojawianiem się radykalnie odmiennych form, a następnie te główne plany budowy ciała pozostają w zapisie kopalnym względnie niezmienione przez miliony lat.
No cóż, zapis kopalny okazał się niekompletny, zauważają ewolucjoniści, i dziwnym trafem niemal zawsze zdarza się, że jest niekompletny dokładnie w miejscach, które decydują o historii ewolucyjnego, stopniowo rozgałęziającego się drzewa życia.
Tak, właśnie tak – ale niezbyt to satysfakcjonujące, nawet dla wielu ewolucjonistów. „Brak świadectw kopalnych na istnienie etapów pośrednich między głównymi przejściami w formach organicznych ‒ pisał Gould ‒ a w rzeczy samej nawet nasza niezdolność do wyobrażenia sobie funkcjonalnych ogniw pośrednich w wielu przypadkach była stałym i dokuczliwym problemem dla gradualizmu ewolucyjnego”3.
Boska stopa i narodziny nauki
Być może właśnie takie sobie bajeczki Lewontin ma na myśli. W każdym razie twierdzi on, że naukowcy powinni z zasady odrzucać teorię inteligentnego projektu, nawet jeśli oznacza to trzymanie się „oczywistej absurdalności”, jak sam to ujął.
Przykład Lewontina nie jest odosobnionym przypadkiem. Zakaz odwoływania się do teorii inteligentnego projektu zdaniem wielu wydaje się rozsądny i uzasadniony. Wskazuje się tu na pewne niebezpieczeństwo, że jeśli teoria inteligentnego projektu będzie brana pod uwagę jako możliwe wyjaśnienie, jeżeli pozwolimy, aby „boska stopa przekroczyła próg tych drzwi”, będzie to równoznaczne z uśmierceniem nauki. Czyż więc oznacza to, że jeśli badacze napotykają tajemnicę, której nie potrafią wytłumaczyć i nie ograniczają się do wyjaśnień materialnych, to wówczas nie są skłonni do rozkładania rąk i oznajmiania: „Bóg to zrobił”? Jeżeli spojrzymy na historię nauki, to widać, że takie zagrożenie nie jest realne.
Współczesna nauka była początkowo rozwijana przez chrześcijan, myślicieli wierzących w Boga, stworzyciela pierwszych żywych organizmów ‒ pierwszych roślin, zwierząt, pierwszych ludzi. Jednocześnie wierzyli oni, że Bóg może dokonać dzieła stworzenia w sposób, którego się nie spodziewali, co oznacza, że obserwacja i eksperyment były kluczem do odkrycia prawdy o tym, jak Bóg rzeczywiście to uczynił.
Okazało się to właściwym podejściem. W naukach historycznych, w tym naukach o pochodzeniu, występują konkurencyjne wyjaśnienia. Mamy zestaw wskazówek na temat tajemniczego wydarzenia z przeszłości. Próbujemy dotrzeć do dodatkowych informacji i rozwikłać tajemnicę. Która hipoteza najlepiej wyjaśnia nasz zestaw wskazówek? Naukowcy otwarci zarówno na przyczyny materialne, jak i inteligentne mogą rozważać wiele opcji. Weźmy na przykład tych, którzy chcą wyjaśnić zagadkę pochodzenia życia na Ziemi. Może Bóg po prostu precyzyjnie dostroił prawa natury tak, aby przyroda sama była w stanie doprowadzić do ewolucji pierwszych żywych istot bez bezpośredniego udziału z Jego strony? Spójrzmy na świadectwa i zobaczmy – w ten sposób wyraża się naukowiec otwarty na teorię inteligentnego projektu.
A może życie na Ziemi powstało z połączenia zarówno naturalnych procesów ewolucyjnych, które Bóg wprawił w ruch, oraz dodatkowych bezpośrednich działań bioinżynieryjnych z Jego strony? Być może nasz Układ Słoneczny, nasza planeta i atmosfera ewoluowały aż do momentu, kiedy zawierały odpowiednią mieszaninę chemikaliów na powierzchni Ziemi wraz z atmosferą bogatą w tlen, a następnie w tym przyjaznym życiu środowisku Bóg doprowadził do powstania RNA, DNA, precyzyjnej informacji genetycznej oraz architektury komórkowej niezbędnej do zaistnienia pierwszej samoreprodukującej się komórki? Teistyczny naukowiec może być otwarty na każdą z powyższych opcji i podążać za świadectwami tam, dokąd go zaprowadzą. Ale żeby to zrobić, musi najpierw zrzucić sznury trzymające go w krześle dogmatycznego darwinowskiego materializmu.
Jonathan Witt
Oryginał: Darwin’s Silver Chair, „Evolution News & Science Today” 2020, June 10 [dostęp 3 XII 2020].
Przekład z języka angielskiego: Adam Wójcicki
Źródło zdjęcia: Pixabay
Ostatnia aktualizacja strony: 3.12.2020
Przypisy
- F.C. Crick, Szalona pogoń. W poszukiwaniu tajemnicy życia, tłum. P. Golik, Gdańsk – Warszawa 1996, s. 138.
- R. Lewontin, Billions and Billions of Demons, „The New York Review of Books” 1997, January 9, s. 28‒32, [dostęp 25 X 2020].
- S.J. Gould, Is a New and General Theory of Evolution Emerging?, „Paleobiology” 1980, Vol. 6, No. 1, s. 127.
Literatura:
- Lewontin R., Billions and Billions of Demons, „The New York Review of Books” 1997, January 9, s. 28‒32, [dostęp 25 X 2020].
- Crick F.C., Szalona pogoń. W poszukiwaniu tajemnicy życia, tłum. P. Golik, Gdańsk – Warszawa 1996.
- Gould S.J., Is a New and General Theory of Evolution Emerging?, „Paleobiology” 1980, Vol. 6, No. 1, s. 119‒130.
Naturaliści zawsze wyciągają jako koronny argument „Boga luk”. Mnie wydaje się absurdalnym założenie, że naukowiec przestanie badać przyrodę, jeśli przyjmie, że jest dziełem Boga czy inteligentnego projektanta – przecież nauka istniała na długo przed Darwinem. Można traktować bezpośrednią ingerencję Boga (projektanta) w naturę jako hipotezę roboczą. Czy przekonanie Newtona, że przed kolapsem grawitacyjnym chroni nas boże działanie zahamowało rozwój wiedzy bardziej niż różne błędne teorie nieodwołujące się do Stwórcy? Chętnie przeczytałbym coś więcej o historii i znaczeniu tego argumentu.
Argument „Boga luk” to bardziej wygodna karykatura używana do krytyki twierdzeń ID niż poważny argument. w rzeczywistości wnioskuje sie tutaj z wiedzy, a nie z niewiedzy. Mnie podoba się sformułowanie problemu przez Steve Meyera, gdzie o projekcie wnioskuje się na podstawie wiedzy, mianowicie jakie jest jedyne znane źródło potrafiące tworzyć symboliczne systemy kodowania? Inteligencja. Dopóki zatem empirycznie nie wykaże się, że jest inaczej najlepszym wyjaśnieniem powstania np. kodu genetycznego jest rozumny projekt.