Teoria inteligentnego projektu, w skrócie ID (intelligent design), nie ma dobrej prasy. Nie bez przyczyny pomawiana bywa o bycie zakamuflowaną wersją „naukowego” kreacjonizmu1. Wskazuje się na czasową zbieżność jej genezy z prawną batalią w USA o nauczanie w szkołach publicznych tej pseudonaukowej doktryny na równi z teorią ewolucji, jako alternatywnej w stosunku do niej teorii genezy życia. Bywa w związku z tym postrzegana jako prawniczy wybieg mający pozwolić ominąć argumenty przeciwko nauczaniu „naukowego” kreacjonizmu, oparte na pierwszej poprawce do Konstytucji USA, wprowadzającej m.in. rozdział państwa od Kościoła. Kwestionowany jest też jej status jako teorii naukowej.
Te dwa kierunki krytyki pozostają ze sobą w pewnym związku. Opiera się on na różnicy epistemologicznego statusu wiedzy naukowej i wiary religijnej. Wiedza ma charakter obiektywny w tym sensie, że cechuje ją, jak to ujął Kant, „konieczna ważność powszechna”2, co ma miejsce, gdy ewidencja przemawiająca na rzecz twierdzeń naukowych jest na tyle mocna, iż każdy podmiot kompetentny poznawczo, tj. zdolny ją zrozumieć, jak również dobrze poinformowany, tj. znający ją w wystarczającym stopniu, musi twierdzenia te przyjąć. Nie oznacza to, że są one „zamknięte na pieczęć wieczności”3, gdyż nowa ewidencja może równie obiektywnie doprowadzić do ich rewizji; na danym etapie rozwoju wiedzy jednak twierdzenia naukowe obowiązują każdego, pod sankcją zarzutu niedoinformowania lub braku kompetencji poznawczej. Uzasadnia to państwowy nakaz ich nauczania.
Takiego statusu nie mają natomiast artykuły wiary religijnej. Ewidencja na ich rzecz nie jest na tyle silna, by każdy kompetentny i dobrze poinformowany podmiot musiał je przyjąć. Nikt nie może więc wymagać, by inni przyjęli jego przekonania o tym charakterze – i każdy ma prawo sprzeciwić się narzucaniu mu ich, jako formie niesprawiedliwości. Sytuacja, gdy państwo preferuje określoną religię – np. nauczając jej w szkolnictwie publicznym – jest formą takiego narzucania, budząc uzasadniony sprzeciw i sprzyjając konfliktom w kwestiach, których obiektywne rozstrzygnięcie jest niemożliwe. To właśnie intencja zapobiegania takim konfliktom stoi za zasadą rozdziału państwa od Kościoła w nowoczesnych państwach.
Wiedza naukowa ma dla społeczeństwa wielką wartość, sprzyjając jego pomyślności dzięki postępowi technologicznemu, jak również racjonalnej organizacji życia społecznego. Celowe jest więc przeznaczanie określonych środków na wspieranie nauki i upowszechnianie jej wyników. Środki te są jednak ograniczone, trzeba zatem nimi racjonalnie gospodarować. W szczególności należy starać się unikać wydatkowania ich na aktywność, która naukę jedynie udaje i nie tworzy obiektywnej wiedzy, czy na upowszechnianie wyników takiej aktywności na równi z rzetelną wiedzą. Innymi słowy, trzeba starać się unikać marnowania środków na wspieranie pseudonauki, ze szkodą dla nauki.
Kreacjonizm jako taki jest określoną doktryną religijną i nie musi być pseudonauką. Staje się nią jednak, jeśli uzurpuje sobie status teorii naukowej. Taki charakter ma „naukowy” kreacjonizm – i o taki charakter posądzana jest teoria inteligentnego projektu. Niewątpliwie jej zwolennicy przypisują jej status teorii naukowej. Pozostaje ustalić, z jednej strony, czy przypisanie jej takiego statusu jest uzasadnione; z drugiej strony zaś, czy faktycznie jest ona „naukowym” kreacjonizmem w przebraniu. Nie czując się znawcą argumentacji w obronie tej koncepcji, spróbuję jako okazję do zbadania obu tych zagadnień wykorzystać dyskusję z konkretnym tekstem jej zwolennika, jakim jest artykuł Stephena C. Meyera Podwójny standard. Teoria inteligentnego projektu, metodologia naukowa i problem demarkacji4.
Autor zaczyna swój wywód od nawiązania do procesu, w wyniku którego, jak informuje, w okręgu szkolnym Dover w Pensylwanii zakazano informowania uczniów o książce przedstawiającej założenia teorii inteligentnego projektu. Sędziemu Johnowi E. Jonesowi III, który wydał w tej sprawie wyrok, zarzuca popełnienie w swoim orzeczeniu ewidentnych błędów rzeczowych. Pierwszym z nich ma być przypisanie ID afirmacji „nadnaturalnego stworzenia”, mimo że jej zwolennicy przed sądem zdecydowanie odżegnywali się od głoszenia tej tezy. Drugim ma być stwierdzenie, że argumentacja na rzecz ID sprowadza się do krytyki teorii ewolucji. Trzecim – teza, że nie ma recenzowanych publikacji, w których autorzy opowiadaliby się za ID. Czwartym – utrzymywanie, że ID została obalona5.
Wstrzymując się na razie od definitywnej oceny zasadności tych zarzutów, na co jeszcze przyjdzie czas, warto na początek zauważyć figlarną logikę pierwszego z nich. Zakładając, że ID jest zakamuflowaną postacią „naukowego” kreacjonizmu, trudno przecież brać za dobrą monetę deklaracje jej zwolenników sprowadzające się do zaprzeczania takiego jej charakteru6. Kamuflaż polega wszak na ukrywaniu czegoś, więc przy tym założeniu takie deklaracje są jak najbardziej spodziewane, ale zarazem kompletnie niewiarygodne.
Pognębiwszy pokrótce „okręgowego sędziego niższego szczebla”, który według niego „przeprowadził rozprawę, nie mając żadnej wiedzy na temat nauki ani historii i filozofii nauki”7, Meyer przechodzi do odparcia zarzutu, że ID nie jest teorią naukową. Przede wszystkim samo pytanie o jej naukowość ma być jedynie semantyczne i odwracać uwagę od naprawdę istotnej kwestii jej prawdziwości. Znów jednak mamy do czynienia z figlarnym charakterem argumentacji. Nie chodzi tu przecież o jakąś trzeciorzędną charakterystykę semantyczną tej koncepcji, lecz o jej status epistemologiczny, tj. czy jest ona tylko czyimś subiektywnym poglądem, czy też pretenduje do statusu obiektywnej wiedzy.
Co gorsza, istnienie „przyjętej” definicji nauki ma być wątpliwe. Meyer powołuje się na opinię Larry’ego Laudana, że „[n]ie istnieje żadna linia demarkacyjna między nauką a nienauką lub między nauką a pseudonauką, która byłaby akceptowana przez większość filozofów”8. Abstrahując jednak od kwestii trafności tej opinii, nawet gdyby rozstrzygnąć ją pozytywnie, niewiele z niej wynika, bo w filozofii nie istnieje powszechnie przyjęte kryterium profesjonalnej kompetencji, a poza tym prawdy nie rozstrzyga się przez głosowanie. Autor próbuje więc wesprzeć ją jakąś argumentacją. Zauważa, że definicję nauki można byłoby oprzeć na kryterium stosowania metody naukowej, ale rzekomo „różne nauki posługują się szerokim wachlarzem rozmaitych metod”9. Na przykład w jednych naukach stosuje się eksperymenty laboratoryjne, a w innych nie. W jednych próbuje się odkrywać prawa przyrody, w innych – rekonstruować przeszłe zdarzenia, a w jeszcze innych – przewidywać zdarzenia przyszłe. W jednych konstruuje się modele, w drugich formułuje się przyczynowe wyjaśnienia zjawisk przyrodniczych10.
Czy jednak chodzi tu faktycznie o różne metody, czy jedynie o zastosowania zasadniczo tej samej metody do różnych zagadnień? Spróbujmy pójść tym drugim tropem. Zgodnie z dość szeroko reprezentowanym poglądem w naukach empirycznych stosuje się metodę hipotetyczno-dedukcyjną11. Można ją przedstawić w postaci czterech kroków. W pierwszym wymyśla się hipotezę; w drugim dedukuje się z niej (ewentualnie uzupełnionej o niezbędne hipotezy pomocnicze) testowalne empirycznie przewidywania; w trzecim przewidywania te poddaje się testowi; w końcu zaś, w zależności od wyniku testu, hipotezę odrzuca się lub traktuje jako potwierdzoną. Przy tym do jej odrzucenia dochodzi w zasadzie na podstawie niezawodnego, czyli zachowującego prawdziwość12, wnioskowania dedukcyjnego (chyba że w grę wchodzą hipotezy pomocnicze, co sprawę nieco komplikuje), natomiast do akceptacji – na podstawie wnioskowania w odpowiednio szerokim sensie indukcyjnego, które jest zawodne, więc, aby mimo to być prawomocne, musi być wnioskowaniem do najlepszego wyjaśnienia, czyli abdukcją13.
Przyjrzyjmy się rzekomym przykładom pluralizmu metodologicznego w nauce. Na przykład odkrywanie praw przyrody sprowadza się do wysuwania hipotez na ich temat i poddawania tych hipotez testom empirycznym według powyższego schematu. Nie ma przy tym znaczenia naturalność zdarzeń będących przedmiotem opartych na tych hipotezach przewidywań, więc najkorzystniej jest poddawać je testom w kontrolowanych warunkach, co ma miejsce w ramach eksperymentów laboratoryjnych.
Inaczej rzecz się ma w przypadku rekonstrukcji przeszłych zdarzeń, gdy to one są przedmiotem hipotez. Trzeba się wtedy oprzeć na faktach dotyczących zastanych zdarzeń powiązanych z nimi domniemanym związkiem przyczynowym. Zazwyczaj w grę wchodzą wtedy różne hipotezy, więc trzeba jedną z nich wybrać jako najlepsze wyjaśnienie znanych faktów. Z takim postępowaniem zresztą mamy do czynienia nie tylko w nauce, lecz także w praktyce detektywistycznej. „Dedukcja”, na którą w związku z nią chętnie powoływał się Sherlock Holmes, w istocie była więc abdukcją, która nie sprowadza się do dedukcji, choć ta ostatnia jest jej ważnym elementem.
Nie widać też powodu, dla którego konstruowanie modeli należałoby przeciwstawiać formułowaniu przyczynowych wyjaśnień zjawisk. Wyjaśnienie przyczynowe polega na wyprowadzeniu przewidywania dotyczącego wyjaśnianego zjawiska, jako domniemanego skutku, z hipotezy dotyczącej jego domniemanej przyczyny. Hipotezę tę można, rzecz jasna, sformułować w postaci zdania lub zdań wyrażonych w jakimś języku. Od tego sformułowania jednak, zależnego od języka, można odróżnić jego niezależny od języka sens, który sprowadza się do przypisania, dokładnie lub w przybliżeniu, stanowi rzeczy, który ma być przyczyną, pewnej struktury, dzięki której może on wywołać skutek. To zaś, że może on taką funkcję pełnić, pozostaje w związku z tym, że struktura ta, z jednej strony, jest jego modelem rozumianym jako rekonstrukcja, z drugiej stanowi model, w sensie semantyki logicznej14, pewnej teorii, która poprzez zawarte w niej prawa określa tę strukturę.
Warto zresztą przy okazji zauważyć, że wyjaśniania przyczynowego nie należy też przeciwstawiać wyjaśnianiu odwołującemu się do praw przyrody, skoro związek skutku z przyczyną musi wyrażać się w postaci jakichś praw15. Natomiast mówienie w kontekście metody naukowej o przewidywaniu przyszłych zdarzeń jest nieporozumieniem. Jeśli takie przewidywanie ma ze względu na nią jakieś znaczenie, to jedynie instrumentalne – gdy chodzi o przewidywania, na podstawie których testuje się jakieś hipotezy, z których je wyprowadzono. Przedmiotem zainteresowania nie jest wtedy jednak samo przyszłe zdarzenie, lecz testowana hipoteza. Natomiast przypadki, gdy to przewidywanie jest w centrum uwagi, należą raczej do dziedziny zastosowań nauki, niż do niej samej, jako aktywności poznawczej. Oczywiście czasem przewidywanie mające charakter zastosowania może odegrać rolę poznawczą – mianowicie wtedy gdy przewidywanie się nie potwierdzi. Tym samym jednak zmienia się jego rola na wspomnianą wyżej rolę instrumentalną.
Nieporozumieniem jest przeciwstawianie testowania na podstawie przewidywań ocenie mocy eksplanacyjnej. Wyjaśnianie polega przecież zazwyczaj właśnie na przewidywaniu wyjaśnianych faktów16 – niekoniecznie w sensie prognozy dotyczącej przyszłych faktów, lecz zawsze czyniącym fakty zrozumiałymi i oczekiwanymi. Testowanie zaś, jeśli nie ograniczać się do jego negatywnego wyniku, jak to robi falsyfikacjonizm, wymaga zastosowania wnioskowania do najlepszego wyjaśnienia – co musi opierać się na ocenie mocy eksplanacyjnej porównywanych hipotez wyjaśniających. Niekoniecznie zresztą polegającej na zakresie wyjaśnianych zjawisk, lecz mogącej też wyrażać się w dokładności przewidywań – więc przeciwstawianie z uwagi na stosowaną metodę zakresu i dokładności przewidywań jest kolejnym nieporozumieniem.
Podobnych nieporozumień jest więcej. Zazwyczaj różnica rzekomo znamionująca stosowanie różnych metod wynika z różnicy celu badawczego. Na przykład testowanie hipotezy fenomenologicznej może być bezpośrednie, a co najmniej znacznie mniej pośrednie niż testowanie hipotezy odnoszącej się do bytów teoretycznych, nieobserwowalnych bezpośrednio czy wręcz zasadniczo. Testowanie poszczególnych konkurencyjnych hipotez z osobna, aby określić ich status empiryczny, w niczym nie przeszkadza porównywać ich sukcesów empirycznych, jeśli zainteresowani jesteśmy wyborem pośród nich. Stosowanie wnioskowania dedukcyjnego, w ramach metody hipotetyczno-dedukcyjnej, w żaden sposób nie koliduje z dokonywaniem wnioskowania indukcyjnego, którego prawomocna forma, jaką jest abdukcja, wręcz wymaga uprzedniego wnioskowania dedukcyjnego, wiążącego hipotezę z jej przewidywaniami. Trudno też wyobrazić sobie, by enigmatycznemu określeniu „metoda wielu konkurencyjnych hipotez” mogło odpowiadać coś innego niż wnioskowanie do najlepszego wyjaśnienia, czyli abdukcja.
Szczególna metoda ma według Meyera mieć zastosowanie do tzw. nauk historycznych. Skupiają się one właśnie na rekonstrukcji przeszłych zdarzeń. Takimi zdarzeniem zaś są zdarzenia związane z genezą życia. Jak jednak zostało wyjaśnione wyżej, takie cele nauki nie są wyjątkiem ze względu na stosowalność metody hipotetyczno-dedukcyjnej. Zdarzenia te, jako niedostępne dla bezpośredniej, teraźniejszej obserwacji, są przecież przedmiotem hipotez, czyli domysłów, które mają wyjaśnić znane fakty – w szczególności dotyczące fenomenu życia. Jest to więc kolejny przykład zastosowania tej samej metody hipotetyczno-dedukcyjnej w odniesieniu do jednego z rozważanych wyżej szczególnych celów badawczych.
Ostatecznie więc na nic się nie zdaje próba rozmycia pojęcia nauki, jako konsekwencji rzekomego pluralizmu metodologicznego w nauce. Zamiast wzbudzać ten niepotrzebny kurz, Meyer mógłby od początku skupić się na specyfice interesującego go zagadnienia, wymagającej zastosowania metody swoistej dla pewnego rodzaju nauk, czy raczej specyficznego dla nich zastosowania metody naukowej, aby wykazać, że teoria inteligentnego projektu jest teorią empiryczną taką jak inne teorie z zakresu nauk tego rodzaju. Rozważania tego rodzaju wcale nie wymagają takiego sceptycznego wstępu.
W końcu jednak do nich przystępuje. Zaczyna od przedstawienia argumentacji na rzecz empirycznego charakteru ID. Zauważa, że teoria ta opiera się na faktach empirycznych, do których według niego należą obecność informacji cyfrowej w komórce, „nieredukowalna złożoność” maszyn i obwodów molekularnych w komórce, komórkowe systemy przetwarzania informacji, jak również precyzyjne dostrojenie praw i stałych fizycznych czy też warunków ziemskiego środowiska dla życia17.
Można jednak się spierać, na ile mowa tu o faktach, a na ile o pewnych ich interpretacjach. Na przykład określenie pewnych struktur w komórce jako informacji, a tym bardziej jako informacji cyfrowej, jest wynikiem interpretacji, w dodatku mającej sprzyjać wymowie wspomnianych faktów na rzecz projektu. Można też zastanawiać się, czy powoływanie się na wspomniane precyzyjne dostrojenie nie wykracza poza cele zwolenników ID, skoro zasadniczo przemawia ono raczej za pełnowymiarowym kreacjonizmem, do którego zwolennicy ID nie chcą się przyznać. Trudno bowiem oczekiwać, by prawa i stałe fizyczne mógł dostosować do swojego projektu podmiot niższej rangi niż boski.
Z kolei za naukowością teorii inteligentnego projektu ma świadczyć odwoływanie się w jej ramach do charakterystycznej dla nauk historycznych „metod[y] wielu konkurencyjnych hipotez”, w której wcześniej z pewnym trudem rozpoznaliśmy abdukcję, uzupełnionej o metodę określoną równie enigmatycznie jako „filtr eksplanacyjny”. Ta druga metoda ma pozwalać rozpoznawać stany rzeczy jednoznacznie przemawiające za projektem18. O ile abdukcję faktycznie można uznać jako składnik metody naukowej, naukowy charakter tej drugiej metody jest co najmniej dyskusyjny. Co więcej, można zastanawiać się, czy w ogóle chodzi tu o jakąś metodę, czy raczej o szczególną kwalifikację poznawczą. Trudno bowiem sobie wyobrazić kryterium pozwalające z góry wykluczyć wyjaśnienie jakiegoś stanu rzeczy na podstawie jakiejś hipotezy konkurencyjnej w stosunku do hipotezy projektu – nie tylko już przedstawionej, ale nawet przyszłej. Byłoby to zresztą niezgodne z naturą wnioskowania indukcyjnego, jakim jest wnioskowanie od faktu do hipotezy wyjaśniającej, które jest z istoty zawodne, podczas gdy zgodnie z tym wyobrażeniem miałoby być niezawodne, niczym dedukcja.
Co gorsza, faktycznie chodziłoby tu o jakąś hipotezę ewolucyjną, co sprzyja drugiemu z potraktowanych przez Meyera jako błędy rzeczowe zarzutów sędziego Jonesa, że cała argumentacja na rzecz ID sprowadza się do krytyki teorii ewolucji. Wydaje się więc, że lepszą strategią byłoby stwierdzenie, iż teoria inteligentnego projektu jest hipotezą empiryczną, za którą przemawia wnioskowanie do najlepszego wyjaśnienia, dopóki nie ma ewolucyjnego wyjaśnienia pewnych faktów podejrzanych przez zwolenników ID o to, że takie ich wyjaśnienie nie zostanie znalezione. Za podejrzeniem takim jednak przemawia jedynie jakiś intuicyjny wgląd w te fakty, do którego w praktyce sprowadza się „filtr eksplanacyjny”, mogący wobec tego co najwyżej pomóc wyselekcjonować fakty, na które należałoby pod tym kątem zwrócić uwagę. Nie można mu natomiast przypisać funkcji rozstrzygającej.
Jeśli więc argumentacja zwolenników ID ma pretendować do charakteru naukowego, to tylko o tyle, o ile opiera się na abdukcji, która jest ważną składową metody naukowej. Zanim przejdziemy do oceny, na ile efektywnie się na niej opiera, warto sprostować jej pewną dezinterpretację, jaką jest określenie jej jako retrodykcji19. Retrodykcję naturalne jest rozumieć jako rodzaj przewidywania analogicznego do predykcji, tyle że odniesionego do zdarzeń przeszłych, a nie przyszłych. Abdukcja ma jednak specyficzną strukturę logiczną, której nie ma predykcja, więc przez analogię nie powinna jej mieć również właściwie rozumiana retrodykcja. Sprowadza się ona bowiem do wymyślenia hipotez wyjaśniających będące przedmiotem zainteresowania fakty, a następnie do oceny hipotez pod względem jakości dostarczanego przez nie wyjaśnienia tych faktów, aby wybrać tę, która dostarcza najlepszego wyjaśnienia. Tymczasem predykcja nie wymaga wymyślania żadnych hipotez ani wyboru między nimi. Wychodzi się od teraźniejszego stanu rzeczy traktowanego jako znany oraz znanych praw rządzących badanymi zjawiskami, po czym wyprowadza się z nich przewidywania pewnych zdarzeń.
W przypadku predykcji chodzi oczywiście o zdarzenia przyszłe, ale analogiczne wyprowadzenie można też zastosować w odniesieniu do zdarzeń przeszłych – i właśnie wtedy mamy do czynienia z retrodykcją. Na przykład wychodząc od znanych warunków początkowych i równań dynamicznych, można równie dobrze przewidywać zdarzenia przyszłe, jak i przeszłe. Oczywiście, w odróżnieniu od zdarzeń przyszłych, zdarzenia przeszłe możemy z góry znać, ale z uwagi na strukturę przewidywania ta okoliczność nie ma istotnego znaczenia.
Zanim powrócimy do pytania o naukowy charakter teorii inteligentnego projektu, warto trochę uwagi poświęcić samemu jej określeniu. Wydaje się ono nieco na wyrost. Faktycznie chodzi bowiem raczej o pojedynczą hipotezę, mianowicie hipotezę inteligentnego projektu, czy wręcz hipotezę inteligentnego projektanta. Być może zresztą to drugie określenie nie przypadłoby do gustu zwolennikom tej koncepcji, jednak z motywacji raczej politycznej niż merytorycznej. Trudno wszak zakładać, że coś jest wynikiem realizacji projektu, nie postulując istnienia projektanta. Do tego wątku jeszcze powrócimy.
Czy zatem hipoteza inteligentnego projektu jest hipotezą naukową? Na pewno jest to pewna hipoteza wyjaśniająca, a przecież w nauce formułuje się takie hipotezy. Co więcej, argumentacja na jej rzecz w zasadzie sprowadza się do abdukcji, co też jest charakterystyczne dla praktyki naukowej. Dlaczego więc naukowy status ID jest problematyczny?
Przypomnijmy, że abdukcja to inaczej wnioskowanie do najlepszego wyjaśnienia. Kluczem do wyjaśnienia jest zawsze jakaś hipoteza. Można jednak zapytać, czy w przypadku hipotezy inteligentnego projektu mamy do czynienia z kluczem, czy raczej z wytrychem. Za taki wytrych uważa się zaś hipotezę ad hoc. Specyfika hipotezy tego rodzaju wyraża się w tym, że przedstawia się ją wyłącznie w celu wyjaśnienia wybranych zjawisk, nie kłopocząc się o to, czy i ewentualnie jakie ma ona konsekwencje w innych kontekstach20. Wydaje się zaś, że hipoteza ID jest wręcz programowo hipotezą ad hoc. Zwolennicy stronią od jakichkolwiek jej konsekwencji wykraczających poza wyjaśnienie faktów, dla których wyjaśnienia ją przywołują. Unikają też rozważania jej oczywistych presupozycji.
Takie presupozycje wiążą się z figurą projektanta. Zwolennicy ID programowo unikają pytania o kwalifikacje, jakie należałoby mu przypisać w związku z założeniem, że nie tylko był w stanie projekt stworzyć, ale też wdrożyć go do realizacji. Należy się zgodzić, że fakt istnienia inteligentnych projektantów znamy z doświadczenia. Z drugiej strony, dysponujemy wiedzą np. na temat wyrafinowanego systemu przetwarzania informacji w komórce, zakodowanej w łańcuchu DNA. Może więc wydawać się naturalne założyć, że ktoś taki system mógłby wymyślić.
Czy jednak równie łatwo byłoby takie założenie przyjąć, nie dysponując wspomnianą wiedzą? Oczywiście w toku rozwoju nauki udało się ten system zrekonstruować. Udało się to jednak nie w wyniku czystego myślenia, lecz proces myślowy, który do tego doprowadził, był wspomagany przez doświadczenie selekcjonujące pojawiające się w jego trakcie pomysły. Można więc zastanawiać się, czy zaprojektowanie rozważanego systemu przez projektanta z rodzaju, jaki znamy, byłoby w ogóle możliwe bez takiego wspomagania – notabene analogicznego do mechanizmu doboru naturalnego rządzącego przyrodą ożywioną według teorii ewolucji21. Brak pozytywnej odpowiedzi na to pytanie oznaczałby, że nie mamy podstawy do założenia możliwości istnienia takiego projektanta, a tym samym istnienia dosłownie rozumianego projektu.
Niezależnie jednak od problemu możliwości zaprojektowania wspomnianego systemu, pojawia się kwestia realizacji tego projektu. Znane procedury biotechnologiczne robią użytek z różnych elementów tego systemu, co jednak wymaga, by on już wcześniej istniał. Tu jednak chodziłoby o zaimplementowanie go w materii pierwotnie całkowicie go pozbawionej. Wydaje się, że wymagałoby to technologii nieporównywalnej do jakiejkolwiek, jaką znamy – albo wyposażenia projektanta w jakieś nadprzyrodzone moce.
Zwolennicy ID odżegnują się od przyjmowania założenia, że chodzi o podmiot nadprzyrodzony. Znamienne jednak, że nie przyjmują też jego zaprzeczenia ani explicite go nie odrzucają. Musieliby bowiem wtedy stanąć wobec pytania, jak obdarzony wymienionymi kwalifikacjami projektant pojawił się w świecie w wyniku jakiegoś procesu naturalnego, jeśli wykluczyć ewolucję. Co gorsza, sam Meyer odwołuje się do hipotezy projektanta nie tylko w kontekście wspomnianego systemu przetwarzania informacji w komórce, ale nawet w kontekście precyzyjnego dostrojenia stałych fizycznych umożliwiającego życie22. O ile jednak w tym pierwszym kontekście można jeszcze zastanawiać się, czy kwalifikacje wymagane od projektanta wskazują na jego nadprzyrodzony charakter, o tyle trudno sobie wyobrazić, by podmiot zdolny do manipulowania stałymi fizycznymi był go pozbawiony.
Odwoływania się w wyjaśnianiu naukowym do czynników nadprzyrodzonych zakazuje zasada naturalizmu metodologicznego23. Nic dziwnego, że zasada ta jest kontestowana przez zwolenników ID24. Rzecz w tym jednak, że zasada ta nie zakazuje takich wyjaśnień w ogólności, lecz tylko w ramach nauki. Nie dlatego, by hipoteza takiego czynnika miała za małą moc eksplanacyjną, lecz że ta jej moc jest za duża, tj. trudno sobie wyobrazić fakt, którego nie mogłaby wyjaśnić. Jest więc wytrychem w jeszcze innym sensie niż wymieniony, mianowicie w tym, że w odróżnieniu od klucza, wytrych pasuje do każdego zamka. Ma on tym samym przewagę nad każdym kluczem, lecz zarazem jego użycie budzi wątpliwości z uwagi na uczciwość konkurencji hipotez wyjaśniających. Jeśli ta konkurencja ma mieć sens, nie można do niej dopuszczać takich hipotez „na sterydach”. Oczywiście można takie rozwiązanie wybrać aktem wiary, ale trudno oczekiwać, że taką preferencję będzie podzielał każdy podmiot kompetentny i dobrze poinformowany. Nauka dopuszczająca takie hipotezy nie realizowałaby więc celu, jakim jest dochodzenie do obiektywnej wiedzy w omówionym wyżej sensie.
Teoria inteligentnego projektu najwyraźniej staje wobec pewnego dylematu. Z jednej strony, nie widać możliwości innej konkretyzacji hipotezy projektu niż oparcie jej na koncepcji projektanta o nadprzyrodzonych zdolnościach, co jednak oznaczałoby zdemaskowanie ID jako „naukowego” kreacjonizmu w przebraniu; z drugiej zaś, brak jej konkretyzacji budzi wątpliwości w kwestii, czy ta hipoteza cokolwiek wyjaśnia obiektywnie, czy też jedynie w oczach jej zwolenników. Jako nowe wcielenie „naukowego” kreacjonizmu byłaby ona oczywistą koncepcją pseudonaukową. Byłaby nią jednak również w tym drugim przypadku, gdyż hipoteza naukowa powinna efektywnie wyjaśniać w sposób intersubiektywnie sprawdzalny.
Pseudonaukowy charakter koncepcji polega na połączeniu braku naukowości z pretensją do tejże. Należy zgodzić się, że z samej nienaukowości nie wynika charakter religijny. Sędzia Jones błędnie doszukiwał się takiego wynikania, gdyż chciał oprzeć zakaz informowania w szkole o ID na pierwszej poprawce do Konstytucji. Nie trzeba jednak ani podzielać tej motywacji, ani uznawać tego wynikania, żeby uznać teorię inteligentnego projektu za pseudonaukową. Kluczowe znaczenie ma tu brak obiektywnej mocy eksplanacyjnej jej centralnej hipotezy.
Wydaje się, że w procesie w Dover zwolennicy ID znaleźli się niejako między Scyllą a Charybdą. Z jednej strony, konkretyzując figurę projektanta, naraziliby się na zarzut, że próbują, wbrew pierwszej poprawce, przeforsować nauczanie w szkole publicznej doktryny religijnej. Z drugiej zaś, uchylając się od tej konkretyzacji, osłabiali moc eksplanacyjną hipotezy projektu. Już moc eksplanacyjna hipotezy boskiego projektanta nie ma charakteru obiektywnego; gdyby było inaczej, uzasadnione byłoby nauczanie w szkole publicznej nie tylko ID, ale wręcz „naukowego” kreacjonizmu. Unikanie konkretyzacji tej mocy bynajmniej nie wzmacnia, lecz ją osłabia. Paradoksalnie więc, wbrew intencji zwolenników ID, jej pretensja do naukowości ma jeszcze słabsze podstawy niż taka pretensja pełnokrwistego kreacjonizmu.
Niezależnie od słabości centralnej hipotezy wyjaśniającej ID, wątpliwości budzi obiektywny charakter jej faktualnej bazy. Jak już o tym była mowa, chodzi o fakty podejrzane o niewyjaśnialność na gruncie ewolucjonizmu. Wskazać takie fakty miałby pomóc „filtr eksplanacyjny”, o którym jednak, jak już o tym była mowa, trudno założyć, że jest czymś innym niż z natury swojej subiektywny wgląd. Co gorsza, wgląd ten naraża się na zarzut, że jest motywowany intencją wykluczenia wyjaśnienia ewolucyjnego tych faktów.
Można zgodzić się, że da się wskazać fakty, dla których trudno sobie wyobrazić wyjaśnienie ewolucyjne. Nie sposób jednak wykluczyć możliwości, że trudność ta nie ma podstawy rzeczowej, lecz stanowi jedynie ograniczenie naszej wyobraźni na aktualnym etapie rozwoju wiedzy. Ewolucja jest procesem wynalazczym, podczas którego realizują się scenariusze nieprzewidywalne na podstawie jego dotychczasowej historii. Można tu zauważyć analogię z postępem technologicznym, w wyniku którego pojawiają się technologie o możliwościach nie do wyobrażenia dla wcześniejszych pokoleń. Pozwala to zalecać raczej cierpliwe oczekiwanie na pojawienie się kluczy do wyjaśnienia tych faktów, zamiast pochopnego sięgania po wytrych. Chyba że z jakichś powodów komuś ten wytrych bardzo odpowiada. Nie jest to jednak droga do obiektywnej wiedzy, lecz jedynie do perswazyjnego wspomagania subiektywnych przeświadczeń. Tymczasem to pierwsze, a nie to drugie, znamionuje właściwie rozumianą naukę.
Jan Czerniawski
Źródło zdjęcia: Pixabay
Ostatnia aktualizacja strony: 22.1.2025
Przypisy
- Por. M. Heller, T. Pabjan, Elementy filozofii przyrody, Wydawnictwo Biblos, Tarnów 2007, s. 217–219.
- I. Kant, Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki, która będzie mogła wystąpić jako nauka, tłum. B. Bornstein, oprac. J. Suchorzewska, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993, s. 72.
- Por. E. Husserl, Filozofia jako ścisła nauka, tłum. W. Galewicz, Fundacja Aletheia, Warszawa 1992, s. 74.
- S.C. Meyer, Podwójny standard. Teoria inteligentnego projektu, metodologia naukowa i problem demarkacji, tłum. D. Sagan, w: O pochodzeniu. Ujęcie filozoficzne, red. G. Malec, Fundacja En Arche, Warszawa 2022, s. 147–208.
- Por. tamże, s. 148, przypis 4.
- Por. tamże, s. 182.
- Tamże, s. 148.
- L. Laudan, Beyond Positivism and Relativism: Theory, Method, and Evidence, Westview, Boulder 1996, s. 210. Cyt. za S.C. Meyer, Podwójny standard, s. 151.
- S.C. Meyer, Podwójny standard, s. 152.
- Tamże, s. 151–152.
- Por. np. A. Grobler, Metodologia nauk, Wydawnictwo Aureus – Wydawnictwo Znak, Kraków 2006, s. 63.
- Por. np. Logika formalna. Zarys encyklopedyczny z zastosowaniem do informatyki i lingwistyki, red. W. Marciszewski, PWN, Warszawa 1987, s. 43.
- Por. A. Grünbaum A., Philosophical Problems of Space and Time, D. Reidel Publishing Company, Dordrecht – Boston 1973, s. 47 i 209–210; G. Harman, The Inference to the Best Explanation, „The Philosophical Review” 1965, Vol. 74, No. 1, s. 88–89 [88–95].
- Por. Logika formalna, s. 31.
- A konkretnie: praw przyczynowych, jako ich szczególnego przypadku. Por. np. K. Lambert, An Introduction to the Philosophy of Science, Prentice Hall, Englewood Cliffs 1970, s. 23 i 33.
- Jest tak zwłaszcza w świetle klasycznej teorii wyjaśniania. Por. tamże, s. 15.
- Por. S.C. Meyer, Podwójny standard, s. 154 i 176.
- Por. tamże, s. 155–156. Por. też W.A. Dembski, Wnioskowanie o projekcie. Wykluczenie przypadku metodą małych prawdopodobieństw, tłum. Z. Kościuk, „Seria Inteligentny Projekt”, Fundacja En Arche, Warszawa 2021, s. 55–88.
- Por. S.C. Meyer, Podwójny standard, s. 159.
- Zob. A. Grünbaum, Philosophical Problems, s. 387–388.
- Por. np. J. Ladyman, Understanding Philosophy of Science, Routledge, London – New York 2002, s. 70.
- Por. S.C. Meyer, Podwójny standard, s. 154 i 159. Warto zauważyć, że niektóre pozycje literaturowe przywoływane w przypisach w związku z tym już w samych tytułach nawiązują do Boskiego projektu i teologii.
- Por. M. Heller, T. Pabjan, Elementy, s. 169–170.
- Por. np. S.C. Meyer, Podwójny standard, s. 191.
Literatura:
1. Dembski W.A., Wnioskowanie o projekcie. Wykluczenie przypadku metodą małych prawdopodobieństw, tłum. Z. Kościuk, „Seria Inteligentny Projekt”, Fundacja En Arche, Warszawa 2021.
2. Grobler A., Metodologia nauk, Wydawnictwo Aureus – Wydawnictwo Znak, Kraków 2006.
3. Grünbaum A., Philosophical Problems of Space and Time, D. Reidel Publishing Company, Dordrecht – Boston 1973.
4. Harman G., The Inference to the Best Explanation, „The Philosophical Review” 1965, Vol. 74, No. 1, s. 88–95.
5. Heller M., Pabjan T., Elementy filozofii przyrody, Wydawnictwo Biblos, Tarnów 2007.
6. Husserl E., Filozofia jako ścisła nauka, tłum. W. Galewicz, Fundacja Aletheia, Warszawa 1992.
7. Kant I., Prolegomena do wszelkiej przyszłej metafizyki, która będzie mogła wystąpić jako nauka, tłum. B. Bornstein, oprac. J. Suchorzewska, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993.
8. Meyer S.C., Podwójny standard. Teoria inteligentnego projektu, metodologia naukowa i problem demarkacji, tłum. D. Sagan, w: O pochodzeniu. Ujęcie filozoficzne, red. G. Malec, Fundacja En Arche, Warszawa 2022.
9. Ladyman J., Understanding Philosophy of Science, Routledge, London – New York 2002.
10. Lambert K., An Introduction to the Philosophy of Science, Prentice Hall, Englewood Cliffs 1970.
11. Logika formalna. Zarys encyklopedyczny z zastosowaniem do informatyki i lingwistyki, red. W. Marciszewski, PWN, Warszawa 1987.
12. L. Laudan L., Beyond Positivism and Relativism: Theory, Method, and Evidence, Westview, Boulder 1996.