Wywiad z Williamem „Billem” Dembskim, cz. 2Czas czytania: 23 min

William A. Dembski, James Barham

2021-08-11
Wywiad z Williamem „Billem” Dembskim, cz. 2<span class="wtr-time-wrap after-title">Czas czytania: <span class="wtr-time-number">23</span> min </span>

Recepcja Wnioskowania o projekcie

JB: Jak rozumiem, to, co wielu uważa za Twoje dotychczasowe arcydzieło – Wnioskowanie o projekcie – opiera się na Twojej pracy doktorskiej, którą ukończyłeś dwa lata wcześniej na University of Illinois w Chicago. Z kim miałeś kontakt w okresie, w którym formułowałeś pojęcia wyspecyfikowanej złożoności i wnioskowania o projekcie? Czyje teksty czytałeś? Co intelektualnie najbardziej wpłynęło na tę przełomową pracę?

 

BD: Koncepcję wyspecyfikowanej złożoności i książkę Wnioskowanie o projekcie zawdzięczam Richardowi Dawkinsowi, a konkretnie jego pracy Ślepy zegarmistrz. Mówię to ironicznie, choć jest w tym trochę prawdy. Pod koniec lat osiemdziesiątych pracowałem sam. Napisałem doktorat z matematyki na University of Chicago w 1988 roku, potem dostałem się do Massachusetts Institute of Technology na stypendium podoktoranckie z National Science Foundation i wyczułem, że to, czego fundamentalnie brakowało w środowisku akademickim, to możliwości dostrzeżenia, że Bóg jest podmiotem sprawującym rzeczywistą władzę na świecie. W tych sprawach nie prowadziłem jednak żadnych rozmów.

Dlatego podczas pobytu na MIT, wbrew radom moich mentorów z matematyki i fizyki, zdecydowałem, że zrobię drugi doktorat, tym razem z filozofii. Dlaczego z filozofii? Wiedziałem, że termin „filozofia” może wchodzić w skład nazwy niemal każdego obszaru badań. Dlatego właśnie postrzegałem filozofię jako dyscyplinę ogólną, w której będę mógł zbadać kwestię rzeczywistego dostrzegalnego boskiego działania, chociaż zdawałem sobie sprawę, że muszę temu nadać nazwy bardziej akceptowalne dla świeckich filozofów.

Kiedy zastanawiałem się nad tą kwestią, przeczytałem Ślepego zegarmistrza Dawkinsa. Lektura tej książki była elektryzującym przeżyciem, nie dlatego, że publikacja spełniała swoje obietnice i tłumaczyła zachwyt jej fanów, ale dlatego, że jej niespójność była tak wielka, że musiała razić w oczy każdego, kto nie jest ślepy. Dawkins twierdzi: „Doszliśmy do odpowiedzi, że obiekty złożone mają pewne z góry określone cechy, których powstanie w drodze przypadku można uznać za wysoce nieprawdopodobne”1. Czyli to, czego nie ma szansy osiągnąć przez przypadek, staje się możliwe przez dobór naturalny (lub „dobór kumulatywny”, by użyć sformułowania Dawkinsa)? Czyżby?

Kiedy zastanawiałem się nad jego argumentacją, stało się dla mnie jasne, że dobór naturalny miałby taką zdolność tylko wtedy, gdyby był w stanie przezwyciężyć nieprawdopodobieństwa, z jakimi boryka się losowość przypadku (stąd zresztą wydana w roku 1996 kontynuacja Ślepego zegarmistrza, czyli Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa2, której jednak nie udaje się wzmocnić poprzedniej argumentacji). Co jeśli dobór nie jest w stanie przezwyciężyć tych nieprawdopodobieństw? Dawkins, nie formułując żadnego rzeczywistego argumentu (jedyne, co zaproponował, to jego śmieszny przykład METHINKS IT IS LIKE A WEASEL3), po prostu stwierdza, że dobór naturalny ma tę wspomnianą moc. I rzeczywiście, musiałby ją mieć, jeśli naturalizm miałby być trafnym stanowiskiem.

Ale świadectwa empiryczne nie potwierdzają tezy o twórczej mocy procesów opisywanych przez Darwina. Wracamy zatem do pytania: jak wyjaśnić wyspecyfikowaną złożoność, jeśli darwinowska strategia „dziel i rządź”, w której dobór naturalny stopniowo wytwarzałby złożoność biologiczną, wydaje się zawodzić?

Moją specjalizacją na polu matematyki była probabilistyka, więc do swojej krytyki Dawkinsa wykorzystałem matematyczną teorię prawdopodobieństwa. Niektórzy z moich krytyków twierdzili, że prawdopodobieństwo jest dla tych dyskusji nieistotne. Takie argumenty świadczyły jednak albo o ich niedoinformowaniu, albo nieuczciwości. Na przykład ilekroć Kenneth Miller, biolog i krytyk teorii inteligentnego projektu, przytacza świadectwa kreatywności doboru naturalnego, odwołuje się zawsze do jakiejś sytuacji eksperymentalnej, w której presja selekcyjna ma być odpowiedzialna – z dużym prawdopodobieństwem – za jakąś biologiczną strukturę lub funkcję, której wcześniej nie było. Lecz jeśli wysokie prawdopodobieństwo dostarcza świadectw potwierdzających darwinizm, to dlaczego niskie prawdopodobieństwo nie może świadczyć przeciwko darwinizmowi? Jeśli prawdopodobieństwa mogą empirycznie wspierać darwinizm, to − w myśl tej samej zasady − mogą one również świadczyć przeciwko niemu.

Tak więc pracując samemu, z teorią prawdopodobieństwa jako moim zapleczem, zacząłem przyglądać się probabilistycznym przeszkodom stojącym przed darwinowskim doborem naturalnym i sposobom, w jaki wskazywać one mogą na hipotezę projektu. Początkowo nie dostrzegałem w tym pozytywnych argumentów przemawiających za projektem, widziałem raczej negatywne argumenty przeciwko naturalizmowi. Naturalistyczne procesy bez teleologii okazywały się niekompletne. Ale wkrótce stało się jasne, że kiedy prawdopodobieństwo i specyfikacja współdziałają, to wskazują na coś więcej niż tylko niekompletność procesów naturalistycznych − wskazują na inteligencję.

Na spotkanie Association of Christians in the Mathematical Sciences [Stowarzyszenia Chrześcijan w Naukach Matematycznych] w 1991 roku w Wheaton College napisałem długi tekst, w którym przedstawiłem wszystkie istotne kwestie. Nie był on szeroko cytowany, choć został opublikowany w materiałach pokonferencyjnych jako Reviving the Argument from Design: Detecting Design through Small Probabilities [Ożywienie argumentu z projektu. Wykrywanie projektu za pomocą metody małych prawdopodobieństw]. W tekście tym zabrakło pełnego rozwinięcia idei wyspecyfikowanej złożoności, a w szczególności sekcji dotyczącej samej specyfikacji, czyli omówienia rodzajów wzorców potrzebnych do wiarygodnego wnioskowania o projekcie.

Po tym artykule i dwóch innych moich tekstach (Randomness by Design [Zaprojektowana losowość] w czasopiśmie „Noûs” oraz Converting Matter into Mind [Przekształcanie materii w umysł] w „ASA Journal”) zostałem namierzony przez Steve’a MeyeraPaula Nelsona, którzy następnie skontaktowali mnie z kręgiem formującym się wokół Phila Johnsona. Zanim jednak do tego doszło, poruszałem się po omacku. Z jednej strony, wydawało mi się jasne, że moja praca ma związek z teologią naturalną w stylu Williama Paleya. Z drugiej strony, nie podejmowałem tradycyjnych problemów z zakresu teologii naturalnej, takich jak na przykład wnioskowanie o boskich atrybutach z przyrody. Wydawało mi się to leżeć poza zasięgiem moich metod.

Zanim dołączyłem do kręgu Phila Johnsona, starałem się zainteresować moją pracą nad teorią projektu dwie osoby: Arthura Ernesta Wildera-Smitha i Johna Warwicka Montgomery’ego. Korespondowałem z Wilderem-Smithem pod koniec lat osiemdziesiątych. Był w Szwajcarii, a nasz Briefwechse4 był serdeczny. Latem 1990 roku pojechałem do prowadzonego przez Montgomery’ego letniego instytutu praw człowieka w Strasburgu. Nie żeby prawa człowieka były kluczowe dla moich zainteresowań, ale miałem fundusze z NSF i chciałem zainteresować Montgomery’ego moimi probabilistycznymi argumentami, myśląc, że mogą one mieć zastosowanie w dziedzinie dowodów prawnych, w której pracował. On jednak nie miał mi nazbyt wiele do zaoferowania.

Wilder-Smith, który mieszkał w Szwajcarii niedaleko moich przyjaciół z niemieckiego Fryburga, również nie był pomocny. Był on kreacjonistą młodej Ziemi i miał do powiedzenia kilka ważnych rzeczy na temat zastosowania teorii informacji w odniesieniu do pochodzenia i złożoności życia. Jednak kiedy przedstawiłem mu moje matematyczne argumenty, to odniósł się do nich negatywnie, był nawet dość nieprzyjemny, kiedy zadzwoniłem do niego od moich przyjaciół z Fryburga. Wydawało się, jakby chciał mieć ostatnie słowo w sprawie zastosowania idei teorii informacji do kwestii powstania i późniejszego rozwoju życia. Jednak jako niematematyk nie był w stanie utrzymać tego rozróżnienia, ponieważ teoria informacji jest gałęzią matematyki, a w szczególności teorii prawdopodobieństwa.

I tak, rozczarowany spotkaniem z dwoma z moich największych „intelektualnych bohaterów” (czytałem ich prace już od dekady), mimo wszystko parłem naprzód. Byłem przekonany, że moje podejście jest wartościowe, a ani Wilder-Smith, ani Montgomery go nie podważyli. W rzeczy samej, zawsze miałem opory przed zawierzaniem ludziom tylko z powodu ich reputacji lub autorytetu.

Jednak kiedy zostałem wprowadzony do kręgu Phila Johnsona, znalazłem tam inspirującą grupę rozmówców. Wyglądało to tak, jakby Opatrzność niezależnie stworzyła szereg osób zainteresowanych zarówno kwestią projektu, jak i obaleniem darwinowskiego naturalizmu. Steve Meyer i Paul Nelson stali się moimi najbliższymi współpracownikami, oprócz nich także Jonathan WellsMichael Behe. Phil był wtedy wyjątkowo charyzmatyczną postacią, koordynującą nasze wysiłki.

Co do Dawkinsa, to żartowałem, że zadedykuję mu jedną z moich książek. Oczywiście nigdy bym tego nie zrobił, ale faktem jest, że Dawkins odegrał kluczową rolę w moich pierwszych przemyśleniach na temat inteligentnego projektu. Uważam jego błędy za ogromnie pouczające!

 

JB: Jak początkowo przyjmowano Twoje pomysły? Czy w tamtym czasie w środowisku akademickim można było swobodnie i otwarcie dyskutować o Twoim sceptycyzmie wobec zdolności mechanizmu doboru naturalnego do wytwarzania określonej złożoności? Jeśli tak, to kiedy sytuacja zaczęła się zmieniać, a z doboru naturalnego uczyniono świętą krowę, której nie można było atakować bez narażania na szwank własnej kariery? Czy można tu mówić o jakimś decydującym punkcie zwrotnym, czy był to raczej proces?

BD: Jeśli przeczytałeś moją książkę Wnioskowanie o projekcie i możesz wyrzucić z pamięci późniejszą złą sławę, jaką się cieszyłem, to uświadomisz sobie, że zajmuję tam raczej agnostyczne stanowisko w kwestii chemicznej i biologicznej ewolucji. Pokazuję na przykład, jak taki sposób wnioskowania stosuje się do kwestii pochodzenia życia, ale nie mówię, że prowadzi on do takich czy innych wniosków.

Wyspecyfikowana złożoność, rozumiana jako kryterium poszukiwania projektu, jest metodą. Metody są stosowane w określonych obszarach problemowych, ale z samej natury metody nie wynika nigdy konkretna odpowiedź na dany stan rzeczy. Tak więc po prostu przedstawiłem tam metodę, bez stosowania jej zbyt szczegółowo do kontrowersyjnych obszarów w biologii, nie mówiąc już o wyciąganiu kłopotliwych wniosków. Książka ta zatem starannie omijała kontrowersje, których jednak, jak dostrzegamy to z perspektywy czasu, stała się źródłem.

Kłopotów nie dało się jednak długo unikać. Problem polegał na tym, że w ciągu miesiąca od wydania mojej książki opublikowałem materiały z konferencji, która odbyła się w 1996 roku na Uniwersytecie Biola, poświęconej stworzeniu i projektowi, zatytułowane Mere Creation [Po prostu stworzenie]5. W tekście tym odkryłem swoje karty, wskazując, dokąd, moim zdaniem, prowadzą metody opracowane we Wnioskowaniu o projekcie . Darwiniści szybko więc dopatrzyli się związków i zaczęli atakować moją wcześniejszą książkę.

Na niekorzyść Wnioskowania o projekcie działało też to, że wkrótce po publikacji książki, w roku 1999, dostałem propozycję, by założyć i kierować Michael Polanyi Center na Baylor University. To zapewniło mnie i inteligentnemu projektowi ogólnonarodową rozpoznawalność, wzbudzając konsternację darwinistów z Baylora i poza nim, a tym samym zachęciło ich do atakowania mojej pracy, a zwłaszcza tej książki. Centrum badawcze poświęcone inteligentnemu projektowi przy dużym uniwersytecie – nie trzeba było być geniuszem, żeby dostrzec, że znajdowaliśmy się na śliskim zboczu!

Kiedy rok później Polanyi Center zostało rozwiązane (więcej o tym później), wielu z tych, którzy sondowali nastroje i zastanawiali się, czy poprzeć inteligentny projekt, się wycofało. Zostałem w Baylorze, aby dokończyć mój kontrakt, ale przez cały czas, który tam spędziłem, byłem persona non grata.

Z perspektywy czasu widzę, że powinienem był szybko uciec z Baylora – przebywanie w miejscu tak mi wrogim było bardzo niezdrowe dla mnie i dla mojej rodziny. Ale w tamtym czasie miałem dużo bardziej bojowe nastawienie i chciałem wywalczyć przynajmniej zrehabilitowanie mnie, czego nigdy tam nie doczekałem, i głupotą było sądzić, że mogę na to liczyć. Tego, co najbardziej żałuję z tamtych czasów, to nie niepowodzenia w karierze, lecz cierpienie mojej rodziny.

Jednym ze szczególnie wymownych aspektów mojego pobytu w Baylorze jest to, że wydawnictwa uniwersyteckie, które w innych okolicznościach starałyby się nagłaśniać osiągnięcia wykładowców, udawały, że nie istnieję. Baylor University był w tym czasie szczególnie zainteresowany pracami promującymi zbliżenie nauki i wiary. W roku 2000 i 2005 otrzymałem nagrodę „Christianity Today” w kategorii „Chrześcijaństwo i kultura” odpowiednio za książki Intelligent Design6 i The Design Revolution7, prace wyraźnie z pogranicza wiary i nauki. Żadna z nagród nie została nigdy wzmiankowana w żadnej z akademickich publikacji, nie mówiąc już o innych książkach, artykułach czy wystąpieniach w mediach z czasu mojego pobytu w Baylorze.

W każdym razie w 1999 roku wciąż mogłem być zatrudniony w poważnym uniwersytecie na podstawie moich badań z Wnioskowania o projekcie. Jesienią 2000 roku moja kariera akademicka się załamała.

 

Członkostwo w Discovery Institute

JB: Od 1996 roku byłeś pracownikiem naukowym Discovery Institute w Seattle. Odegrał on ważną rolę w propagowaniu zarówno Twoich idei, jak i idei inteligentnego projektu. Zarówno Ty, jak i  Discovery Institute jesteście również częstymi celami ataków ze strony akademickiego establishmentu i lewicy politycznej. Czy możesz opowiedzieć o Discovery Institute i roli, jaką w nim odgrywałeś?

 

BD: Byłem członkiem Discovery Institute’s Center for Science and Culture, ośrodka działającego na rzecz teorii inteligentnego projektu, od 1996 do 2016 roku. Pod koniec tego okresu w zasadzie zaprzestałem badań nad teorią inteligentnego projektu i zrezygnowałem z członkostwa. Nadal mam powiązania z Discovery Institute, ale moje życie i praca koncentrują się obecnie na innych sprawach.

Początki Discovery Institute sięgają wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Instytut rozpoczął działalność jako technologicznie zaawansowany think tank zajmujący się polityką publiczną. Jednym z jego wczesnych liderów był George Gilder. Steve Meyer znalazł się w kręgu zainteresowania Instytutu w połowie lat dziewięćdziesiątych, zaś ówczesny dyrektor Discovery Institute Bruce Chapman postanowił stworzyć program promujący teorię inteligentnego projektu pod kierownictwem Meyera. Discovery Institute był inkubatorem różnych inicjatyw. Teoria inteligentnego projektu szybko stała się główną inicjatywą Discovery Institute i dziś ten ośrodek jest kojarzony głównie z tą koncepcją.

Kiedy Meyer został dyrektorem nowo powstałego Center for the Renewal of Science and Culture  (nazwa później została uproszczona do Center for Science and Culture), włączył mnie do grona swoich pierwszych, w pełni finansowanych stypendystów. To był dar niebios. Właśnie założyłem rodzinę, a rynek pracy w dziedzinie filozofii był wtedy trudny. Dołączenie do Discovery dało mi możliwość pełnoetatowego prowadzenia badań nad teorią inteligentnego projektu. Zmieniło to moje badania w istotny sposób.

Pozostawałem pełnoetatowym pracownikiem Discovery Institute do czasu, gdy dostałem pracę w Baylor University na początku 2000 roku. W międzyczasie to Discovery Institute zapewniał mi wsparcie, zarówno materialne, jak i niematerialne. Tak się złożyło, że w 2012 roku zrezygnowałem ze stanowiska wykładowcy w Southwestern Seminary i wróciłem do Discovery jako pełnoetatowy pracownik na następne dwa lata. Pozwoliło mi to ukończyć ostatni tom mojej trylogii poświęconej teorii inteligentnego projektu, Being as Communion: A Metaphysics of Information [Bycie jako relacyjność. Metafizyka informacji]8 (opublikowany w serii „Ashgate” w 2014 roku; poprzednie tomy to Wnioskowanie o projekcieNic za darmo). Od 2015 roku zajmowałem się przede wszystkim edukacją.

Przez lata moja rola w Discovery polegała na opracowywaniu teoretycznych podstaw dla teorii inteligentnego projektu, zarówno za pomocą statystycznych i logicznych analiz wnioskowań do projektu, jak i informatyczno-teoretycznych analiz badań nad ewolucją. Ta praca zazębiała się z pracami innych członków Discovery.

Discovery Institute miał swój udział w większości sukcesów Ruchu Inteligentnego Projektu. Zapewne to samo da się powiedzieć o porażkach Ruchu. W każdym razie nadrzędny cel Ruchu, czyli zwycięstwo nad darwinowskim naturalizmem jako panującym paradygmatem w biologii, jest wciąż odległy.

Z pewnością Discovery Institute zapewnił teoretykom inteligentnego projektu wsparcie, a nawet ochronę. Dla niektórych z nas miało to niebagatelne znaczenie, gdyż umożliwiło nam zaangażowanie się w debatę dotyczącą ewolucji i projektu. W moim przypadku, gdy Baylor próbował rozwiązać ze mną umowę o pracę w 2000 roku, Discovery Institute opłacił mi adwokata, dzięki czemu na czas trwania pięcioletniego kontraktu moja posada w Baylor była bezpieczna (nawet jeśli byłem persona non grata z biurem o rozmiarze szafy, to ta szafa nie była zagrożona).

Ale pisząc teraz, z perspektywy ponad dwudziestu lat, myślę również, że Discovery Institute w pewnym stopniu zaprzepaścił swoje szanse na promowanie teorii inteligentnego projektu. Gdybym miał tu wskazać główny problem, to byłoby nim pomieszanie polityki z nauką. To, że doszło do takiego pomieszania, jest zrozumiałe. Aby think tank mógł przyciągnąć fundusze − zwłaszcza na tak kontrowersyjny pogląd jak teoria inteligentnego projektu – oczywiste jest, że ludzie finansujący tę teorię nie będą robili tego dla celów czysto naukowych, ale ze względu na znaczne korzyści polityczne, jakie mają nadzieję z tego czerpać. Słowa „polityka” używam tu ogólnie, włączając doń wszystko, od rzeczywistej polityki, przez prawo, po kulturę, a nawet religię.

Owiana złą sławą „strategia klina”, ujawniona przez Discovery w 1998 roku, stanowi wzorcowy przykład łączenia nauki z polityką. Z jednej strony Instytut był zaangażowany w finansowanie uczonych takich jak ja, aby rozwijać naukową i intelektualną wiarygodność teorii inteligentnego projektu. Jednocześnie jednak promował strategię klina, w której teoria ta miała być wykorzystywana do podważania, nieodłącznego od sporej części kultury amerykańskiej, światopoglądu naturalistycznego zwłaszcza w mediach, sądach i na uniwersytetach.

Propagowanie teorii inteligentnego projektu jako nauki oznaczałoby traktowanie tej pierwszej jako dobra samego w sobie, jako czegoś, czym warto się zajmować po prostu dlatego, że dostarcza autentycznego wglądu w świat przyrody, a więc dlatego, że takie prawdy naukowe są wartościowe same w sobie. Natomiast promowanie teorii inteligentnego projektu jako polityki oznacza traktowanie tej teorii jako dobra instrumentalnego, jako coś, do czego należy dążyć ze względu na możliwe korzyści pozanaukowe. Discovery Institute nie był jedyną instytucją, która używała tej teorii w sposób instrumentalny. Mój udział w seminariach, na które wynajmowano mnie, bym propagował tę teorię jako wsparcie dla tradycyjnie rozumianego stworzenia, był działalnością utrzymaną w tym samym stylu. Oczywiście jestem tu więc tak samo winny jak każdy, kto traktował tę teorię zarówno jako dobro samo w sobie, jak i dobro instrumentalne.

To nie przypadek, że odpowiedzialny za propagowanie teorii inteligentnego projektu oddział Discovery Institute, który zapoczątkował stosowanie strategii klina, nosił nazwę Center for Science and Culture. Z perspektywy czasu uważam, że Ruch Inteligentnego Projektu zaszedłby dużo dalej, gdyby udało mu się pozostać ruchem czysto naukowym i intelektualnym oraz gdyby Discovery Institute mógł skupić się wyłącznie na promowaniu teorii inteligentnego projektu jako nauki i w ogóle nie zajmować się polityką. Nie wiem jednak, czy byłoby to możliwe z perspektywy pozyskiwania funduszy. Bo kto by go wtedy finansował?

Gdybym jednak miał zrobić to wszystko jeszcze raz, to odłożyłbym na bok polityczny wymiar teorii inteligentnego projektu, być może nawet odwlekłbym publikację książek, które napisałem na temat jej teologicznych i filozoficznych konsekwencji, do czasu, gdy zaczęłaby funkcjonować jako nauka. Wydaje się, że pomogłoby to również złagodzić − tak często kojarzoną z naszą społecznością − ostrą retorykę, w którą z pewnością się angażowałem (szczególnie w latach 2005−2010 na moim blogu UncommonDescent.com) i która była widoczna w publikacjach Discovery (takich jak blog EvolutionNews.org).

Dywagacje na temat tego, co mogło się wydarzyć, niczego jednak nie zmieniają. Faktem bowiem jest, że teoria inteligentnego projektu, podobnie jak jej darwinowska rywalka, posiada mocny wydźwięk światopoglądowy, którego nie ma wiele innych teorii naukowych. Być może więc czyste rozwijanie naukowych aspektów teorii inteligentnego projektu, bez jej kulturowych i politycznych następstw, tak naprawdę nie było możliwe.

 

Inteligentny projekt – nauka czy pseudonauka?

JB: Stwierdziłeś, że „teoretycy projektu sprzeciwiają się teorii darwinowskiej z powodów ściśle naukowych”. Dlaczego jednak Ruch Inteligentnego Projektu skupia tak wiele osób wierzących? Jeśli Twoje stwierdzenie jest prawdziwe, to czy nie powinniśmy oczekiwać, że większa część społeczności naukowej popierać będzie teorię inteligentnego projektu? Dlaczego większość czołowych światowych organizacji naukowych sprzeciwia się tej teorii i twierdzi, że to nie jest nauka?

 

BD: Cytat ten należy umieścić we właściwym kontekście. Napisałem również, że oprócz tego, iż teoria ID jest programem naukowym, ma – jako próba zrozumienia boskiego działania − także wymiar teologiczny oraz − jako próba zdetronizowania materializmu − wymiar kulturowy. Koncepcja inteligentnego projektu jest zatem wielopłaszczyznowa. Ale w swej istocie to program naukowy. Należy tu podkreślić, że jeśli koncepcja ta nie ma dobrego naukowego wsparcia, to wzniesione na jej podstawie kulturowe i teologiczne obszary będą bardzo kruche.

Jeśli chodzi o powody, dla których ludzie wierzący zajmują się teorią inteligentnego projektu, to mógłbym odwrócić to pytanie. Jeśli darwinowska teoria ewolucji ma ściśle naukowy charakter, to dlaczego skupia się wokół niej tak wielu ateistów? W badaniu przeprowadzonym wśród około 150 wybitnych biologów ewolucyjnych tylko dwóch było wierzących (jeśli dobrze pamiętam, to za sondażem tym stał William Provine). Upatruję naukowego rdzenia zarówno w inteligentnym projekcie, jak i w darwinowskiej ewolucji. Nie widzę natomiast sensu w kwestionowaniu ich statusu naukowego przy pomocy ludzi, którzy się za nimi opowiadają. Tym, co naprawdę powinno się liczyć, jest jedynie charakter twierdzeń tworzących te podejścia.

Dlaczego w takim razie tak wiele gremiów naukowych zwróciło się przeciwko teorii inteligentnego projektu? Pamiętam, że gdy przemawiałem na sympozjum w Grove City College w 2007 roku, to był tam też Ron Numbers, historyk nauki z University of Wisconsin, który wspomniał, że ponad sto poważnych towarzystw naukowych oficjalnie potępiło teorię inteligentnego projektu. Od tamtego czasu nie przypominam sobie, żeby jakiekolwiek gremium naukowe opowiedziało się za teorią inteligentnego projektu czy choćby zajęło wobec niej neutralne stanowisko.

Ta wrogość nigdy jednak nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Wydawała mi się zawsze motywowana politycznie, jakby próbowano zabezpieczyć społeczność profesjonalistów przed utratą twarzy, na wypadek gdyby niektórzy z jego krnąbrnych członków sympatyzowali z teorią inteligentnego projektu. Przypominam sobie krytykę tej teorii przez AAAS9. Należałem wtedy do tej organizacji, ale po opublikowaniu wspomnianego oświadczenia postanowiłem nie przedłużać swojego w niej członkostwa. Kiedy moi koledzy zaczęli dociekać, kto w AAAS podpisał to oświadczenie i jakie publikacje przekonały krytyków do wydania takiej opinii, to okazało się, że najważniejszych materiałów nawet nie przeczytano, a krytycy byli totalnie niedouczeni, nie mając pojęcia o tym, co potępiają.

Jeśli chodzi o zawartą w twoim pytaniu sugestię, że więcej naukowców poparłoby teorię inteligentnego projektu, gdyby była ona autentyczną nauką, to myślę, że zostało tu pomylone uprawomocnienie z zachętami. Osobista satysfakcja płynąca z kontemplowania ciekawych idei i autentyczne wglądy w wyraziste wzory w przyrodzie są jedyną zachętą do popierania tej teorii. Dla wielu profesjonalistów, którzy poświęcają swoje życie i zasady dla kariery, taka zachęta to za mało. Nie ma żadnych federalnych funduszy na badania nad teorią inteligentnego projektu. Jeśli wiadomo, że uznajesz tę teorię i funkcjonujesz na mainstreamowej uczelni, to możesz spodziewać się, że twoja kariera legnie w gruzach. Wspieraj tę teorię i spodziewaj się gehenny.

Z drugiej strony, jeśli potępiasz inteligentny projekt, zbierasz punkty. Pomyśl o sędzim Johnie Jonesie w sprawie Kitzmiller versus Dover10. Po orzeczeniu wydanym przeciw teorii inteligentnego projektu w 2005 roku został on przez miesięcznik „Wired” uznany za jednego z dziesięciu najbardziej „sexy geeków roku 2005”. „Time” uznał go za jednego ze stu najważniejszych myślicieli 2005 roku. Ostatnio słyszałem, że nadano mu cztery doktoraty honoris causa (ja wiem o dwóch). Przed tym procesem powodem chwały Jonesa nie była specjalistyczna wiedza dotycząca teoretycznych podstaw biologii ewolucyjnej, lecz przewodniczenie Komisji ds. Alkoholu w stanie Pensylwania (Pennsylvania Liquor Control Board).

Mógłbym przytoczyć przypadki niezbyt lotnych naukowców, którzy daleko zaszli na atakowaniu teorii inteligentnego projektu (etaty, profesury itd.). Znam też wiele bardzo błyskotliwych osób, których kariera została zniweczona za wspieranie tej teorii, a nawet tylko za sympatyzowanie z nią. Dokument Expelled [Wykluczeni] ilustruje tę ostatnią kwestię.

William A. Dembski, James Barham

— Koniec części drugiej —

 

Oryginał: Bill Dembski Interview, billdembski.com, August 6, 2019 [dostęp 14 VII 2021].

 

Przekład z języka angielskiego: Krystian Brzeski

Ostatnia aktualizacja strony: 04.08.2021

 

 

Przypisy

  1. R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, tłum. A. Hoffman, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994, s. 33.
  2. Por. R. Dawkins, Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa, tłum. M. Pawlicka-Yamazaki, Prószyński i S-ka, Warszawa 1998.
  3. Dawkins, Ślepy zegarmistrz,  s. 89. Methinks it is like a weasel – „Zdaje mi się, że jest podobniejsza do łasicy” (W. Szekspir, Tragedie, tłum. J. Paszkowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 106) – cytat z Hamleta służący za materiał myślowego eksperymentu Dawkinsa dotyczącego prawdopodobieństwa, że posługującej się maszyną do pisania małpie udałoby się odtworzyć tę krótką wypowiedź szekspirowskiego bohatera. Dawkins pokazuje, że prawdopodobieństwo to jest bardzo niskie. Gdyby maszyna była jednak wyposażona w program komputerowy działający na zasadzie selekcji kumulatywnej, zdaniem Dawkinsa, prawdopodobieństwo to znacząco wzrasta (przyp. tłum.).
  4. Z niemieckiego: korespondencja (przyp. tłum.).
  5. Mere Creation: Science, Faith and Intelligent Design, ed. W.A. Dembski, IVP Academic, Downers Grove 1998.
  6. Por. W.A. Dembski, Intelligent Design: The Bridge Between Science and Theology, InterVarsity Press, Downers Grove, 1999.
  7. Por. W.A. Dembski, The Design Revolution: Answering the Toughest Questions about Intelligent Design, InterVarsity Press, Downers Grove, 2004.
  8. Por. W.A. Dembski, Being as Communion: A Metaphysics of Information, Routledge, London and New York, 2014.
  9. American Association for the Advancement of Science – Amerykańskie Stowarzyszenie Rozwoju Nauki; międzynarodowa organizacja wspierająca badania naukowe (przyp. tłum.).
  10. Inaczej Dover Panda Trial – proces sądowy wszczęty w roku 2005 (i wygrany) przez rodziców jedenastu studentów w Dover Area School District przeciwko wprowadzeniu do programu nauczania książki Of Pandas and People, prezentującej teorię inteligentnego projektu jako alternatywne wyjaśnienie genezy i ewolucji życia (przyp. tłum.).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *



Najnowsze wpisy

Najczęściej oglądane wpisy

Wybrane tagi