No i wrócili. Właściwie to od zawsze powinniśmy wiedzieć, że powrócą. Jak w grach dla dzieci, w których używa się młoteczka: jak tylko wbijesz ich w jednym miejscu, od razu wyskakują w innym. Mówię oczywiście o antyewolucjonistach. Właściwie to oni nie wrócili, ponieważ tak naprawdę nigdy nie odeszli. Po prostu na chwilę przycichną, gdy ich „argument dnia” zostaje obalony, ale nie odchodzą. Po chwili znajdują jakiś inny, pozornie nowy, nieobalalny argument, którego się chwytają na zasadzie „tonący brzytwy się chwyta”. Porównanie jest, jak myślę, trafne, gdyż w ich zachowaniu ujawnia się desperacja. Przypomina to losy pilota testowego z książki Thomasa Wolfe’a Najlepsi. Kowboje, którzy polecieli w kosmos. W czasie awarii samolotu gorączkowo nadaje on przez radio „Zrobiłem A! Zrobiłem B! Co mam robić dalej?”1.
Jednym z pomysłów antyewolucjonistów było twierdzenie, że ewolucja łamie drugą zasadę termodynamiki. Życie, jak twierdzili, jest wyposażone w dużo bardziej uporządkowane systemy niż ich otoczenie. Nie mogło więc powstać spontanicznie, gdyż byłoby to niezgodne z drugą zasadą, która wymaga wzrostu entropii lub stanu nieuporządkowania w procesach spontanicznych. Niestety, druga zasada termodynamiki nie wymaga wzrostu entropii konkretnego procesu, lecz wzrostu entropii całego Wszechświata. Ostatecznym źródłem dostępnej energii potrzebnej do budowy uporządkowanych systemów na Ziemi jest oczywiście Słońce, które nieustannie stygnie, zwiększając w ten sposób swoją entropię, dokładnie jak wymaga tego druga zasada.
Antyewolucjoniści próbowali również argumentu z prawdopodobieństwa. Stężenie kluczowych rodzajów związków chemicznych w pierwotnej zupie musiało być tak małe, że prawdopodobieństwo zaistnienia reakcji tworzących aminokwasy, krótkie peptydy lub cząstki RNA, było znikome. Przedstawiłem ten argument w formie pytania egzaminującego dla grupy studentów biochemii. Otrzymałem wiele prostych, logicznych odpowiedzi niewymagających odwołania do kreacjonizmu: związki chemiczne mogły zebrać się w pokładach topiącego się lodu lub zostały zaabsorbowane w glinkach i w ten sposób doszło do ich połączenia. Studenci nie dostrzegli tu żadnego problemu. Najlepsza odpowiedź, jaką otrzymałem, brzmiała: „I co z tego?”. Jej autorka miała na myśli to, że prawdopodobieństwo rzeczywiście może być znikome, ale skoro we Wszechświecie istnieją tryliony trylionów gwiazd i prawdopodobnie także planet, to ten niebywale szczęśliwy przypadek musiał zaistnieć tylko raz, i stało się to tutaj. Znaczyłoby to, że jesteśmy sami, a Ziemia jest jedyną planetą we Wszechświecie, na której istnieje życie. Byłem zauroczony tą odpowiedzią, ponieważ dobrze ilustrowała ona arogancję i niedostatek wyobraźni w tym, co biolog Richard Dawkins nazwał „argumentem z osobistego niedowierzania”2. W sercu każdego antyewolucyjnego rozumowania znajduje się podobna argumentacja: jeżeli nie mogę sobie wyobrazić, jak coś się stało, to nie mogło się to stać.
Nowa idea wybiła z tej suchej studni zwanej teorią inteligentnego projektu i zafascynowała kreacjonistów niczym letni przebój kinowy. W skrócie teoria ta mówi, że organizmy zawierają systemy tak wysoce złożone, że nie mogły powstać ewolucyjnie drogą doboru naturalnego. Przebiegła zagrywka antyewolucjonistów w tym wypadku polega na tym, że nie mówi się tutaj o doktrynie, lecz o teorii, po prostu – jeszcze jednej teorii, co sugeruje, że przysługuje jej prawo do takiego samego traktowania jak na przykład teorii ewolucji. Intelektualne podparcie dla tej teorii inteligentnego projektu stanowi twierdzenie Michaela J. Behe wyrażone w Czarnej skrzynce Darwina3, że niektóre systemy biologiczne są „nieredukowalnie złożone”, czyli składają się z kilku dobrze dopasowanych, współzależnych części, które pełnią podstawową funkcję. Usunięcie którejkolwiek z tych części sprawi, że system przestanie działać. Behe ilustruje to przykładem dobrze zaprojektowanej i prostej pułapki na myszy. (Pominiemy już fakt, że ewolucja doprowadziła do powstania nawet lepszej pułapki na myszy – kota). Biologicznymi przykładami systemów, które zdają się być nieredukowalnie złożone, mogą być oko kręgowca, układ odpornościowy lub kaskada krzepnięcia krwi. Wystarczy wspomnieć Phillipa E. Johnsona4 i Williama A. Dembskiego5, którzy argumentują, że nieredukowalnie złożone układy biologiczne nie mogły wyewoluować poprzez drobne następujące po sobie modyfikacje poprzedzającego systemu. Każdy taki układ byłby z definicji niefunkcjonalny, gdyby brakowało mu którejś części. Musiały one więc zostać zaprojektowane przez wyższą inteligencję. Zwolennicy teorii inteligentnego projektu rzadko wyjaśniają, kim byłby tytułowy projektant – byłoby to niewłaściwe dla ich argumentacji, którą uważają za naukową. Niemniej oczywiste jest, kogo mają na myśli, bo większość z nich to chrześcijanie ewangelikalni.
Jeszcze do niedawna debata polityczna „ewolucja kontra stworzenie” rozgrywała się raczej na poziomie stanowym i lokalnym w Stanach Zjednoczonych, ale pewne przesłanki wskazują na rozszerzenie pola walki. Ubiegłego lata[czyli w 2000 roku] zwolennicy teorii inteligentnego projektu odbyli naradę i zgodnie z jej ustaleniami pouczyli członków Kongresu i ich współpracowników o domniemanych brakach, jakie zawiera darwinizm, konkludując jednocześnie, że nauczanie tej koncepcji prowadzi do upadku moralnego. Amerykański Senat 13 czerwca 2001 roku przegłosował większością 91 do 8 poprawkę do ogólnej ustawy o edukacji publicznej, która definiuje „dobrą edukację naukową” jako przygotowującą uczniów „do odróżniania danych i testowalnych teorii naukowych od filozoficznych lub religijnych twierdzeń prezentowanych w imię nauki”. Według poprawki:
[…] kiedy naucza się ewolucji biologicznej, program powinien pomóc studentom zrozumieć, dlaczego ten temat wywołuje tak wiele kontrowersji, oraz powinien przygotować młodych adeptów nauki do zabrania merytorycznego głosu w publicznych dyskusjach na ten temat.
Na pierwszy rzut oka poprawka, która została napisana przez zwolenników teorii inteligentnego projektu, wydaje się nieszkodliwa, ale tak nie jest. Gdyby rzeczywiście była nieszkodliwa, to pierwsza część powinna zawierać passus: „do odróżniania twierdzeń naukowych prezentowanych w imię religii i filozofii”, a nie na odwrót. Jakby tego było mało, wcześniej na tej samej sesji Kongresu grupa konserwatywnych prawodawców usunęła propozycję testów przyrodniczych z odpowiednika ustawy senackiej głównie z powodu obaw, że tego rodzaju testy zawierałyby pytania dotyczące ewolucji.
Zatem antyewolucjoniści wrócili. Jednak ich argumentacja nie jest w stanie podważyć świadectw płynących z genomiki. Porównanie sekwencji ludzkiego genomu z genomami innych zwierząt, grzybów i bakterii pokazuje, że większość ludzkich genów, nawet tych kodujących „nieredukowalnie złożone” systemy, jak oko, posiada oczywiste homologi w stworzeniach, które zgodnie z teorią ewolucji należą do naszych przodków. Rodopsyna, związek chemiczny wchodzący w skład fotoreceptorów (żeby posłużyć się choćby jednym przykładem), jest uderzająco podobna do innych siedmiotransbłonowych białek spiralnych w bakteriach, z których pewne też odbierają światło, choć pozostałe pełnią inne funkcje. Układy nieredukowalnie złożonych struktur biologicznych mogą stopniowo ewoluować między innymi dlatego, że ich prekursory nie musiały spełniać dokładnie tej samej funkcji. Pierwotna pułapka na myszy mogła być tacką na ser. A argument, że ewolucja tacki na ser w pułapkę na myszy byłaby niemożliwa, ponieważ utracona zostałaby funkcja tacki, ewidentnie upada, gdy rozważymy świadectwa płynące z genomiki. Wszystkie dotychczas zsekwencjonowane genomy zawierają wiele przykładów zduplikowanych genów. Często całe zestawy genów zostają zduplikowane, a zjawisko to jest nawet bardziej powszechne, gdy wspinamy się wyżej po drabinie ewolucyjnej.
Genetyczne obserwacje sztucznej śmiertelności w przypadku wielu nieistotnych genów pokazują, że podstawowe funkcje spełniane są przez więcej niż jedno białko i często w więcej niż jeden sposób. Redundancja jest kluczową cechą organizmów żywych. Układy zastępcze są wszechobecne. Jeżeli jedno białko lub jedna biochemiczna ścieżka zawiedzie, często można je zastąpić innym białkiem lub inną ścieżką. Dzięki redundancji dobór naturalny może także „majsterkować” z genami lub układem złożonym z wielu genów bez konieczności utraty jednej funkcji, aby uzyskać drugą. Genomika pokazuje także, że „ukryta” informacja genetyczna jest bardziej powszechna niż wcześniej sądziliśmy. Najwyraźniej utrzymywanie niefunkcjonalnych elementów nie jest tak straszne. Dawne przekonanie, że byłoby to niekorzystne i dlatego eliminowane drogą doboru naturalnego, może wymagać ponownego przemyślenia. Być może jakaś „strata” energii metabolizmu na syntetyzowanie i utrzymywanie tych fragmentów DNA jest kompensowana z nawiązką przez możliwość ich ostatecznej mutacji w coś użytecznego. Genomika nauczyła nas, że organizmy żywe cechuje nieporządek, redundancja, możliwy brak wydajności i że przyroda absolutnie nie przejmuje się tym wszystkim. Liczy się jedynie użyteczność. Jeśli coś działa, jeżeli zaspokaja jakąś potrzebę, to ma dużą szansę przetrwania i ewolucji.
Dziwi mnie, że wirtuozi inteligentnego projektu mają tak wielki kłopot z koncepcją projektu, który nie pochodzi od wyższej inteligencji, lecz jest wynikiem konieczności działającej na zasadzie prób i błędów. Takie spojrzenie nie powinno być im obce. Zdecydowana większość osób promujących teorię inteligentnego projektu to społeczni i ekonomiczni konserwatyści. Gdyby tylko poświęcili minutę i zastanowili się nad swoim ulubionym rozwiązaniem większości problemów – wolnym rynkiem – zobaczyliby, że system nieredukowalnie złożony może z łatwością powstać bez inteligentnego projektu. Weźmy pod uwagę niezwykle złożony system, jakim jest kapitalizm wolnorynkowy. Bez wątpienia to najbardziej wydajny system, jaki kiedykolwiek powstał w celu wytwarzania, dostarczania i wyceniania dóbr i usług. Nikt go nie zaprojektował. Rozwinął się w ciągu wieków na zasadzie drobnych, postępujących modyfikacji poprzedniego systemu. Jego części są wzajemnie od siebie uzależnione, dobrze dopasowane i w pełni współdziałające. Zawiera wiele rozwiązań, dzięki którym na przykład codziennie otrzymuję wcześniej przygotowaną gazetę. Usunięcie którejkolwiek części spowodowałoby zaprzestanie działania systemu. A jednak powstał on przez stopniową ewolucję, a nie poprzez odgórnie narzucony wielki projekt.
Wszystkie próby zastąpienia konkurencyjnego rynku przez zaprojektowane systemy hierarchiczne, jak dotąd się nie powiodły, czego ostatnim przykładem w długiej kolejce może być komunizm. Moim zdaniem nie do uniknięcia było niepowodzenie gospodarek planowanych nie dlatego, że są moralnie gorsze, tylko dlatego, że na dłuższą metę ich funkcjonowanie jest niemożliwe. Zaprojektowanie i nadzorowanie systemu ekonomicznego wymaga nieustannego i natychmiastowego gromadzenia i asymilowania ogromnych ilości informacji. Taka koordynacja wykracza ponad możliwości jakiejkolwiek osoby czy grupy. Ale nie przekracza możliwości rynku, który dokonuje tego cudu nieustannie poprzez to, co wielki filozof ekonomii Friedrich August von Hayek nazwał „samoczynnym rozszerzonym porządkiem ludzkiej współpracy”. Potrzeba osiągnięcia zysku celem przetrwania i zapewnienia rozwoju jest jedynym czynnikiem potrzebnym do wytworzenia działającego systemu o ogromnej złożoności i rozszerzonym porządku. „Inteligentny” projekt układów społecznych i ekonomicznych interakcji nakazany przez władzę centralną nie wytworzył nigdy nic nawet odlegle porównywalnego. Potrzeba jest nie tylko, jak mówi przysłowie, matką wynalazków. Jest ona także jedynym projektantem niezbędnym do wyjaśnienia świata, który ukazała nam genomika.
Gregory A. Petsko
Oryginał: Design By Necessity, „Genome Biology” 2001, Vol. 2, No. 8, 1010.1–1010.3 (artykuł pierwotnie ukazał się na łamach „Nature” 2000, Vol. 403, No. 6770, s. 606–607). Przekład za zgodą autora. Artykuł opublikowany na podstawie licencji CC-BY [dostęp 29 XII 2021].
Przekład z języka angielskiego: Michał Chaberek
Źródło zdjęcia: Pixabay
Ostatnia aktualizacja strony: 29.12.2021
Przypisy
- Przekład własny. T. Wolfe, Najlepsi. Kowboje, którzy polecieli w kosmos, tłum. J. Kraśko, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2018.
- R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, tłum. A. Hoffman, „Biblioteka Myśli Współczesnej”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994, s. 74–78 (przyp. tłum.).
- Por. M.J. Behe, Czarna skrzynka Darwina. Biochemiczne wyzwanie dla ewolucjonizmu, tłum. D. Sagan, „Seria Inteligentny Projekt”, Fundacja En Arche, Warszawa 2021 [dostęp 15 X 2021].
- Por. P.E. Johnson, Z otwartym umysłem wobec darwinizmu. Poradnik krytycznego myślenia, Wista, Warszawa 2007.
- Por. W.A. Dembski, Wnioskowanie o projekcie. Wykluczenie przypadku metodą małych prawdopodobieństw, tłum. Z. Kościuk, „Seria Inteligentny Projekt”, Fundacja En Arche, Warszawa 2021 [dostęp 15 X 2021].
Literatura:
- Behe M.J., Czarna skrzynka Darwina. Biochemiczne wyzwanie dla ewolucjonizmu, tłum. D. Sagan, „Seria Inteligentny Projekt”, Fundacja En Arche, Warszawa 2021 [dostęp 15 X 2021].
- Dawkins R., Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, tłum. A. Hoffman, „Biblioteka Myśli Współczesnej”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994.
- Dembski W.A., Wnioskowanie o projekcie. Wykluczenie przypadku metodą małych prawdopodobieństw, tłum. Z. Kościuk, „Seria Inteligentny Projekt”, Fundacja En Arche, Warszawa 2021 [dostęp 15 X 2021].
- Johnson P.E., Z otwartym umysłem wobec darwinizmu. Poradnik krytycznego myślenia, Wista, Warszawa 2007.
- Wolfe T., Kowboje, którzy polecieli w kosmos, tłum. J. Kraśko, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2018.
Świetna, atrakcyjna teza o wolnym rynku jako systemie nieredukowalnie złożonym. Na pozór, bo jednak nieprawdziwa – wolny rynek to w rzeczywistości (w zasadzie) tylko brak ingerencji rządu w to, jak sobie ludzie układają życie gospodarcze. Cały ten system o – jak pisze Petsko – „ogromnej złożoności i rozszerzonym porządku” nie jest skutkiem natury ani nawet abstrakcyjnej „potrzeby osiągnięcia zysku celem przetrwania”. To jest skutek nieustannej, rozumnej aktywności ludzi, którzy w środowisku, gdzie nie ma przymusu znajdują zwykle bardziej adekwatne, innowacyjne, lepsze rozwiązania swoich problemów. „Projekt” marksistowski oznacza, że państwo dokonuje selekcji, a właściwie odrzuca te indywidualne projekty, zastępując je własnym. Tu nie ma opozycji: działająca przypadkowo bezrozumna (darwinowska) natura kontra projekt. W rzeczywistości mamy do czynienia z różnymi projektami, współistniejącymi w różnych proporcjach.